Wyszukaj w vademecum

Spis treści

(Nie)kolorowe początki rezydentury

100%

Radość po pozytywnej kwalifikacji na rezydenturę była ogromna. Chwilę po niej nadeszły intensywne tygodnie przygotowania - nowy scrubs, stetoskop, podręczniki, które wreszcie można kupować z czystym sercem - w końcu czeka nas kilka lat szkolenia w konkretnej dziedzinie. Wreszcie bez zbędnych dla nas przedmiotów!

Ledwie się obejrzeliśmy, a minął nasz pierwszy dzień w pracy. Pełen emocji - w końcu poznaliśmy mnóstwo nowych osób. Trzeba było też zaznajomić się z oddziałem oraz całą topografią szpitala. Załatwić wszystkie sprawy formalne z kadrami. Podpisać swoją pierwszą, poważną, rezydencką umowę! 

A później… minęły pierwsze tygodnie rezydentury i już nie było tak wesoło.

Pierwsze, rezydenckie, trudne kroki.

Ogrom wiedzy, który trzeba przyswoić w ekspresowym czasie, dobija praktycznie wszystkich. Niby studia przygotowały nas do intensywnej nauki, ale nagle okazuje się, że zmęczenie po powrocie z pracy jest dużo większe niż po powrocie z zajęć. Dużo trudniej jest ,,zarwać nockę” nad książkami. Co więcej, nagle okazuje się, że ta wiedza książkowa po prostu nie wystarcza, że brakuje nam umiejętności praktycznych. Czasami okazuje się też, że mamy braki w prawidłowym prowadzeniu relacji lekarz-pacjent, ponieważ ta tematyka na studiach jest szczególnie zaniedbana.

Myślę, że każdemu z nas zdarzyło się wrócić na początku rezydentury do domu i gorzko pożałować swojego wyboru, uronić kilka łez i poczuć bezsilność. To jest normalne. Nie wymagajcie od siebie za wiele - każdy z nas kiedyś zaczynał i każdy przechodził przez to samo, a realia polskich szpitali są dla młodych medyków szczególnie dotkliwe. Braki kadrowe, o których wcześniej się słyszało, a nawet mówiło - teraz dotyczą nas bezpośrednio. Biurokracja szpitalna która pochłania niesamowite ilości czasu - irytuje jeszcze bardziej. Miliony pytań, które się nasuwają, a o które czasami po prostu nie ma czasu zapytać specjalisty - spędzają sen z powiek. No i ten strach, że zrobiło się coś źle, że czegoś się nie dopatrzyło. On jest zdecydowanie najgorszy. 

Pierwszy dyżur

Owiany legendą, budzący strach i grozę. 

Jedzenie przygotowane, śpiwór spakowany, telefon do przyjaciela (i specjalisty) w pogotowiu - możemy zaczynać dyżur. Stresu, który towarzyszy pierwszemu dyżurowi, pierwszej samotnej nocy na oddziale - nie da się porównać z niczym. A co najgorsze - jak to w medycynie, nie da się przewidzieć tego, jak ten dyżur się potoczy. Czy mam jakieś rady dla świeżaków, którzy mają to dopiero przed sobą? Tak - nie bójcie się dzwonić i prosić o pomoc i nie bójcie się pytać. Pamiętajcie, że położne/pielęgniarki też mają ogromne doświadczenie i mogą Wam podpowiedzieć. Z czasem będzie lepiej. Choć dreszczyk emocji pozostanie z nami prawdopodobnie zawsze, to może za jakiś czas uda się przespać kilka godzin w spokoju (bez nerwowego spoglądania na telefon). Mam taką nadzieję. 

Złoty środek

Szczególnie na początku rezydentury nie wolno bać się pytań. A uwierzcie mi - będzie ich wiele. Pytajcie o wszystko, co wzbudza Wasze wątpliwości. Odpowiadamy za zdrowie i życie drugiego człowieka, więc tu nie ma głupich i bezsensownych pytań. Każde jest ważne. 

Po powrocie do domu oczywiście jeśli coś budziło Waszą wątpliwość - doczytajcie, ale pamiętajcie też o odpoczynku i regeneracji. W końcu nie samą pracą człowiek żyje. Zdrowie psychiczne i fizyczne są tak samo ważne, szczególnie w tym zawodzie.

,,Wróć z pracy i nie myśl o tym co się działo w szpitalu”. Łatwo powiedzieć, prawda? 

Wydaje mi się, że szczególnie na początku rezydentury - to jest po prostu niemożliwe, ale wierzę, że z czasem będzie łatwiej. W końcu przyjdą spokojniejsze nocne i łatwiejsze poranki. Trzeba uzbroić się w cierpliwość.

Zaloguj się

lub
Logujesz się na komputerze służbowym?
Nie masz konta? Zarejestruj się
Ten serwis jest chroniony przez reCAPTCHA oraz Google (Polityka prywatności oraz Regulamin reCAPTCHA).