Wyszukaj w publikacjach

Rozmowa z Marcinem Kiszką, prezesem stowarzyszenia „Leczymy z Misją”, lekarzem rezydentem w trakcie specjalizacji z radiologii i diagnostyki obrazowej
Leczą, szkolą i walczą ze stereotypami
– Wraz z kolegami z Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu pięć lat temu stworzył pan organizację, która niesie pomoc w najdalsze zakątki świata. Skąd pomysł na tego typu działalność?
Stowarzyszenie zajmuje się poprawą jakości opieki medycznej poprzez wysyłkę sprzętu oraz organizację szkoleń w szpitalach w krajach globalnego Południa, do których należą m.in. Kenia i Uganda, promocją mądrej pomocy rozwojowej, walką ze stereotypami związanymi z krajami Afryki Subsaharyjskiej oraz podnoszeniem kompetencji pracowników tamtejszej ochrony zdrowia. Wspieramy też studentów oraz młodych lekarzy w naszym kraju. Wypracowaliśmy etos pracy oparty na pytaniach: czy działania, które chcemy prowadzić będą miały efekt długoterminowy? Czy będzie ktoś, kto będzie dbał o przekazanie tej wiedzy dalej? Czy nasze szkolenia będą miały wpływ na podniesienie jakości ochrony zdrowia w danym rejonie?
W Polsce działają organizacje, które również prowadzą działania pomocowe w krajach afrykańskich, np. Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej, Polska Misja Medyczna i Polska Akcja Humanitarna, ale nasza specyfika działania jest inna. Skupiamy się wyłącznie na niesieniu pomocy rozwojowej, nie humanitarnej. Do tej pory do partnerskich szpitali
wysłaliśmy 15 ton sprzętu medycznego i przeprowadziliśmy szereg szkoleń dla personelu medycznego oraz operacje ortopedyczne u dzieci z wadami rozwojowymi. Nasi wolontariusze szkolili medyków m.in. w zakresie interpretacji EKG, leczenia bólu, wykorzystania USG. Prowadziliśmy też szkolenia w szkołach m.in. z zakresu anatomii czy dojrzewania.
– Jak wygląda system ochrony zdrowia w Kenii i Ugandzie? Co jest najtrudniejsze w krajach globalnego Południa dla młodych lekarzy?
To pytanie zadałem koleżance – lekarce, Kenijce. Oto jej odpowiedź: „Bycie lekarzem w moim kraju do tej pory zawsze kojarzyło się z wykonywaniem bardzo prestiżowego zawodu. Niestety, w ostatnim czasie, szczególnie młodzi lekarze przestają postrzegać to w ten sposób. Z powodu zmian w funkcjonowaniu w ochronie zdrowia (zmiana z podlegania centralnej jednostce - ogólnokrajowej na podleganie pod jednostki samorządowe), pogorszyła się jakość świadczeń w niektórych hrabstwach. W związku z tym, że to lokalne władze mają aktualnie za zadanie dbać o lekarzy pracujących na ich terenie, ci pracujący w mniej rozwiniętych hrabstwach cierpią z powodu braku leków, wyposażenia szpitali czy laboratoriów. Ponadto często miesiącami muszą czekać na wypłaty. Wiążą się z tym coraz częstsze strajki w ochronie zdrowia. Problemem jest też rozpoczęcie rezydentury (Mmed - Master of Medicine). Na jej prowadzenie równolegle z pracą w szpitalu musi wyrazić zgodę aktualny pracodawca, w innym wypadku wiąże się to z koniecznością jej porzucenia. Ci nieliczni, którzy mają możliwość podjęcia tej ścieżki kariery, cierpią z powodu silnego stresu, problemów ze snem czy nawet myśli samobójczych. Reasumując, ogromnym problemem jest duża presja psychiczna nakładana na lekarzy.”
– Jakie były pana wrażenia, gdy pierwszy raz dotarł pan do Afryki?
Wrażenia mogę jedynie oprzeć na moich doświadczeniach z Kenii i Ugandy, bo to jedyne kraje afrykańskie, jakie odwiedziłem. Pierwsze dni to była mieszanka strachu i szoku – często nie jesteśmy przygotowani na to, co zobaczymy ze względu na uprzedzenia i stereotypy, które są nam przekazywane od dziecka. Przylatuje się do kraju, którego stolica jest na tyle rozbudowana, że mogłaby znajdować się w kraju Unii Europejskiej. Wychodzi się z lotniska i zamawia Ubera, którym można pojechać na sushi do restauracji w centrum, po czym zrobić zakupy w supermarkecie i korzystając z zasięgu LTE, obejrzeć ulubiony odcinek serialu na popularnej platformie. Wyjeżdżając poza granice stolicy albo nawet zaglądając do jej zakamarków zamieszkanych przez ludzi o niższym statusie majątkowym, ten czar szybko pryska. Kenijczycy żyją podobnie jak my, co nie zawsze jest zgodne z obrazami, które zwykliśmy oglądać - na których obywatele Kenii żyją w lepiankach i są smutni, bo nie mają co jeść. Odwiedziłem tylko te dwa kraje, każdy z nich ma bardzo skomplikowane problemy społeczne. Podczas moich pierwszych wyjazdów szokiem dla mnie były nierówności, jakie można tam zaobserwować, jak choćby widząc nowiutkie Lexusy przejeżdżające obok slumsów w Nairobi, ale to niestety cecha wielu krajów globalnego Południa. Największym problemem opieki medycznej w Kenii jest niewystarczająca ilość wykwalifikowanego personelu medycznego połączona z brakiem odpowiedniego sprzętu oraz leków. Szokowała nas również nierówność w rozwoju niektórych dziedzin medycyny – znamy szpitale w Kenii, w których kupowano tomograf i zbudowano nowoczesną salę intensywnej opieki z obstawą anestezjologiczną, a szpital nie miał ani jednego aparatu do EKG, KTG czy działającego zespołu wczesnego reagowania. Uderzała nas abstrakcja inwestycji i rozwoju niektórych placówek i widzieliśmy w tym naszą szansę jako młodej, nieposiadającej dużych środków organizacji, która może poprzez zakupiony sprzęt i szkolenia znacznie poprawić funkcjonowanie lokalnej ochrony zdrowia. Te białe plamy, które znajdowaliśmy, konfrontowaliśmy z lokalnymi lekarzami i administracją, by upewnić się, że nasze szkolenia będą pasować do rozwoju ich szpitala. Tak powstały zespoły Heart of Kenya – szkolenia EKG, MAMA Africa – szkolenia z KTG i stanów nagłych w położnictwie, SIMBA – szkolenia z resuscytacji noworodka i wiele innych – w sumie realizujemy 11 projektów.
– Jak mieszkańcy krajów afrykańskich reagują na oferowaną im pomoc?
Moja praca w Kenii jest typowo organizacyjna – spotykam się z potencjalnymi partnerami projektów, wizytuję szpitale, w których chcemy prowadzić lub kiedyś prowadziliśmy szkolenia, organizuję noclegi, transport i sprzęt od lokalnych dostawców. Zawsze byliśmy przyjmowani ciepło, lecz dużą rolę odgrywała tutaj nasza współpraca z lokalnymi partnerami. Jednym z ważnych etapów zdobywania akceptacji przez lokalną społeczność jest wcześniejsze ogłoszenie informacji o naszym przyjeździe przez ludzi, którzy na miejscu mają najwięcej do powiedzenia – mam tutaj na myśli lokalne władze, administrację szpitala czy kościół - w przypadku placówek misyjnych. Oczywiście wiąże nas zawsze kredyt zaufania, który musimy spłacić – jeśli przyjeżdżamy, by wykonać operacje lub przeprowadzić pewne szkolenia, to z tych obietnic trzeba się wywiązać.
– Na co najczęściej chorują mieszkańcy? Pierwsza myśl jaka się nasuwa to malaria i HIV. Czy to kolejne stereotypy?
W większości przypadków ludzie chorują na te same choroby, co w Polsce – prym wiodą zapalenia płuc oraz choroby cywilizacyjne, takie jak cukrzyca, niewydolność nerek i nadciśnienie tętnicze ze wszystkimi powikłaniami. Jednak rzeczywiście w obszarach endemicznych, malaria zazwyczaj króluje w kontekście zachorowań, dużym problemem są również zakażenia wirusem HIV, które na szczęście mają niski wskaźnik śmiertelności ze względu na znakomitą dostępność leczenia. Zdarzają się sporadycznie również ukąszenia węży jadowitych. Na oddziałach ratunkowych dużym problemem są wypadki komunikacyjne. Zarówno w Kenii jak i Ugandzie liczba ofiar wypadków drogowych jest astronomiczna, a wynika to z niskiej kultury jazdy i stanu technicznego dróg oraz pojazdów. Bardzo popularne są tutaj motocykle zwane boda boda, często prowadzone przez młodych mężczyzn jeżdżących lekkomyślnie i nieposiadających uprawnień do kierowania pojazdem ani ubezpieczeń. W połączeniu z dużym ruchem ulicznym w miastach i poza nimi oraz wciąż słabo rozwiniętym systemem medycyny ratunkowej, tworzy to niejednokrotnie tragiczną w skutkach mieszankę. Zalecam w tych krajach zawsze zapinać pasy i nie podróżować nocą, jeśli nie jest to konieczne.
– Przygotowujecie się obecnie do kolejnego wyjazdu. Jakie projekty będziecie realizować?
Tak, planujemy wyjechać w czwartym kwartale tego roku. W lutym wraz z Anią Płotek oraz Marią Budą, członkiniami zarządu spędziłem dwa tygodnie w Kenii wizytując szpitale, w których planujemy pracować w tym roku. Na miejscu robimy ocenę potrzeb każdej z placówek oraz prezentujemy administracji propozycje naszych rozwiązań. Bardzo zależy nam na dobrym, obopólnym porozumieniu dotyczącym planowanych działań, co wiąże się z długimi rozmowami i dyskusjami z Kenijczykami. W tegorocznym projekcie, dzięki zaangażowaniu lokalnego partnera, którym została organizacja non profit Emergency Medicine Kenya Foundation, możemy korzystać z danych, które zebrała ona w ciągu swojej wieloletniej działalności w Kenii oraz jej doświadczeń w polepszaniu medycyny ratunkowej. Projekt jaki planujemy w tym roku to „Disease Prevention”. Jego głównym założeniem jest poprawa jakości świadczeń oraz zmniejszenie śmiertelności wśród osób, które zgłaszają się do kenijskich szpitali w stanach nagłych. W jego ramach będziemy prowadzić praktyczne kursy z zakresu medycyny ratunkowej i stanów nagłych w chorobach niezakaźnych, ginekologiczno-położniczych i neonatologicznych, co, mamy nadzieję, przyczyni się do zmniejszenia śmiertelności okołoporodowej matek i dzieci w szpitalach objętych programem szkoleń. I do tego projektu szukamy obecnie lekarzy rezydentów i specjalistów z dziedzin: anestezjologii i intensywnej terapii, chorób wewnętrznych, medycyny ratunkowej, ginekologii i położnictwa, a także neonatologii, którzy wyjadą z nami do Kenii. Do tej pory otrzymaliśmy ponad 120 zgłoszeń. Oprócz tego projektu, kontynuujemy program screeningu okulistycznego dla dzieci, będących podopiecznymi fundacji Art of Music, wspierającej społeczności slumsów wokoło Nairobi i Mombasy.
– Bez wolontariuszy nie udałoby się zrealizować projektów na tak szeroką skalę. Czy chętni do pomocy to głównie studenci czy są też lekarze?
Największe zainteresowanie wykazują studenci kierunków medycznych. Niestety często problem pojawia się ze znalezieniem lekarzy specjalistów, którzy nie zawsze mają możliwość, by na 3 tygodnie wstrzymać swoje zobowiązania zawodowe i osobiste i wyjechać. Zaangażowanie się w wolontariat to nie tylko ciekawa przygoda, ale także możliwość zdobycia cennych umiejętności, kompetencji potrzebnych w zawodzie medyka. Z perspektywy studenta, jest to ogromna szansa, by rozwijać własne umiejętności medyczne, ale co ważniejsze, umiejętności miękkie – w końcu mówimy o pracy w zespole, z którą na studiach, niestety, mało ma się do czynienia, a która jest kluczowa w zawodzie lekarza. Szereg korzyści mogą odnieść też lekarze. Oni nierzadko przytłoczeni nawałem codziennych obowiązków, ogromem odpowiedzialności, mogą z nieco innej, nowej perspektywy spojrzeć na swoją pracę. Wyjazd i poznanie innych problemów, pozwala się zdystansować do wielu spraw. Wielu z nich, którzy byli z nami w Kenii czy Ugandzie, podkreślało rolę, jaką ten wyjazd odegrał w podejmowaniu przez nich ważnych, często kluczowych decyzji życiowych. Znam lekarzy, którzy pod wpływem wyjazdu - udziału w projekcie odkryli, że aktualna rezydentura nie przynosi im satysfakcji i zmieniali kierunek specjalizacji. Oczywiście dużym plusem takich wyjazdów jest poznawanie kraju, obcowanie z kulturą, tak odmienną od naszej. Dodatkowo jako korzyść należy rozpatrywać doskonalenie języka, niejednokrotnie taki wyjazd pomaga pokonać barierę w kontakcie z zagranicznymi pacjentami.
– Wyjeżdżając na misje do tak odległych miejsc, wolontariusze muszą być gotowi na trudne, nieprzewidziane sytuacje. Co jest dla nich najtrudniejsze?
Każdy z naszych wolontariuszy borykał się z różnymi problemami, począwszy od trudności z komunikacją z personelem, przez problemy z uzyskaniem funduszy na wyjazd, kończąc na tak banalnych, jak bliskość załamania nerwowego po kilkudziesięciu dniach jedzenia ryżu z fasolą. To ostatnie to oczywiście żart, ale chcę w ten sposób zilustrować fakt, że trudności mają bardzo różne oblicza. Będąc daleko od domu, to inni wolontariusze mają największy wpływ na to, jak sobie z takimi trudnościami poradzimy, dlatego jeszcze przed wyjazdem staramy się zapoznać ze sobą zespoły. Najtrudniejsze są zwykle przeżycia związane z zupełnie inną kulturą pracy. Pamiętam jak nasza ekipa ginekologiczna i neonatologiczna spotkała pacjentkę, u której po badaniach, konieczne było pilne zakończenie ciąży cięciem cesarskim. Nasi wolontariusze w szpitalach są w formie szkoleniowców, trenerów więc nie posiadają uprawnień do przeprowadzenia operacji samemu, nawet jeśli są to doświadczeni specjaliści. Bardzo bolesne dla nas było patrzenie, jak wezwanie na pilne cięcie cesarskie zajmuje personelowi godziny, mimo że wszyscy mieszkali na terenie szpitala. Są to sytuacje nie do pomyślenia w polskim systemie. Widziałem też, jak pacjent po wypadku motocyklowym trafił na salę operacyjną ze złamaną nogą, po czym 10 minut później z niej wyjechał, bo usłyszał, ile będzie kosztować leczenie operacyjne. Takie wydarzenia pozwalają nam docenić nasz system, w którym pracujemy.
– Jakie plany ma stowarzyszenie Leczymy z Misją na najbliższe lata?
W tym roku naszym głównym celem jest przygotowanie i realizacja projektu Disease Prevention. W kolejnych latach chcielibyśmy jeszcze więcej uwagi kierować na zacieśnianie współpracy z lokalnymi organizacjami pomocowymi w Kenii i Ugandzie. Chcemy również tworzyć wokół organizacji społeczność młodych medyków, którzy będą zainteresowani tematem pomocy rozwojowej i tym, by razem z nami krzewić ideę mądrej pomocy oraz walczyć ze stereotypami dotyczącymi Afryki, które są tak popularne w polskiej kulturze, a tak krzywdzące dla społeczności krajów globalnego Południa. W długoterminowych planach naszymi priorytetami infrastrukturalnymi są: rozbudowy istniejących oddziałów szpitalnych, renowacja placówek lub zwiększanie wachlarza terapeutycznego szpitali partnerskich, czyli budowanie instalacji tlenowej lub paneli fotowoltaicznych. Na najbliższy czas mamy ambitne plany związane z rozwojem systemu ratownictwa w Kenii, ale szczegółów nie możemy jeszcze zdradzić.
– W jaki sposób można wam pomóc w zrealizowaniu tych planów?
Po pierwsze, szukamy zapalonych pasjonatów pomocy rozwojowej, czyli wolontariuszy, którzy wesprą nas m.in. w tworzeniu systemu identyfikacji wizualnej, będą zarządzać stroną internetową, tworzyć treści odnośnie mądrej pomocy. Mamy wspaniały zespół, który w formie wolontariatu codziennie utrzymuje pracę stowarzyszenia i chętnie przyjmiemy nowych działaczy. Brakuje nam również specjalistów, szczególnie medycyny ratunkowej, ginekologii i położnictwa którzy znaleźliby czas na wyjazd z nami, dlatego prosimy o udostępnianie i polubienie naszych kont na Facebooku i Instagramie. Nasze projekty ze względu na ich zakres są kosztowne, jesteśmy organizacją non-profit i utrzymujemy się głównie z darowizn podmiotów indywidualnych i firm – wsparcie finansowe umożliwi nam dalsze realizowanie naszych celów.