Wyszukaj w publikacjach

Rozmowa z Draginją Nadaždin, dyrektorką generalną biura Lekarzy bez Granic w Polsce
Zawsze w odpowiednim miejscu
– Organizacja Lekarze bez Granic, od ponad 50 lat niesie medyczną pomoc humanitarną w miejsca, gdzie jej najbardziej potrzeba. Jak przez lata zmieniali się Lekarze bez Granic?
Prowadzimy działania w ponad 70 miejscach na świecie. Robimy to w sposób neutralny, bezstronny i niezależny. Docieramy do poszkodowanych w katastrofach naturalnych, regionach dotkniętych epidemią i konfliktami zbrojnymi. Bezpośrednim impulsem dla osób, które założyły naszą organizację, była klęska głodu i wojna w Biafrze w Nigerii. Od tamtego czasu Lekarze bez Granic bardzo się rozwinęli. Dziś zatrudniamy ponad 45 tys. osób na całym świecie, a 83 proc. to pracownicy i pracowniczki zatrudniani lokalnie. W zeszłym roku najwięcej środków przeznaczyliśmy na działania prowadzone w Demokratycznej Republice Konga – aż 95 milionów euro. Łącznie 55 proc. naszych środków trafiło na działania w Afryce, a 20 proc. na projekty na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej.

– W Polsce od marca 2022 r. działa polskie biuro organizacji.
Sytuacja na świecie, z dala od nas, ale też to, co dzieje się blisko nas dowodzi, że potrzebne jest mówienie o kryzysach humanitarnych i upominanie się o osoby nimi dotknięte. Polskie biuro będzie skupiać się na informowaniu o kryzysach humanitarnych i zachęcaniu do wspierania naszej organizacji, finansowo lub poprzez pracę z nami. Taki był plan, a potem wybuchła wojna w Ukrainie. W Polsce są obecne nasze zespoły, które wspierają działania w Ukrainie. Naszym priorytetem stało się organizacyjne wsparcie dla tych zespołów, aby jak najskuteczniej nieśli pomoc ludziom w Ukrainie. Kiedy konflikt eskalował, my już mieliśmy zespoły na miejscu, bo po prostu od lat prowadzimy działania w tym kraju. Mogliśmy więc natychmiast przekierować naszą uwagę i zacząć prowadzić tzw. rozpoznanie potrzeb. Czyli zrozumienie, gdzie i jaka pomoc jest realnie potrzebna. 5 marca nasz pierwszy transport medyczny dotarł do Lwowa. Logistyka to olbrzymi aspekt naszej pracy, często pomijany, a niezwykle ważny.
– Nie ma już chyba kraju, który nie słyszałby o Lekarzach bez Granic. Za całokształt pracy organizacja została uhonorowana Pokojową Nagrodą Nobla.
Kiedy rozpoczynamy gdzieś działania, wynika to z wcześniejszego bardzo dokładnego rozpoznania i zrozumienia potrzeb w danym miejscu. Podstawą naszego działania w terenie jest akceptacja. Nasza obecność musi być akceptowana przez lokalne władze, ale też lokalną społeczność. To jest niezbędne z wielu powodów, w tym skuteczności działań i bezpieczeństwa pacjentów oraz pracowników. W 1999 r. otrzymaliśmy Pokojową Nagrodę Nobla. Dochód z niej pozwolił na stworzenie inicjatywy Access Campaign, w ramach której działamy na rzecz lepszego dostępu do leków w niskich cenach. Obecność na ceremonii wykorzystaliśmy, żeby upomnieć się o cywilów w Czeczenii. A przyjmując nagrodę, ówczesny prezes całego ruchu, dr James Orbinski powiedział coś, do czego często wracamy: „Nie mamy pewności, że słowa są w stanie uratować życie, ale wiemy, że milczenie może zabić”. W swojej codziennej pracy stajemy się świadkami cierpienia ludzi, którzy doświadczają skutków wojen, skrajnej przemocy i braku dostępu do opieki medycznej. Jesteśmy organizacją medyczną i na tym się skupiamy, ale naszym obowiązkiem i nieodłączną częścią misji jest także zwracanie uwagi międzynarodowej opinii publicznej na sytuacje, których jesteśmy świadkami i potrzeby ludzi dotkniętych skutkami kryzysów.
– Czy COVID-19 zmienił charakter waszych misji?
Tak, pandemia chwilowo zmieniła to, gdzie prowadziliśmy działania. Oprócz miejsc, gdzie Lekarze bez Granic byli obecni wcześniej, udzielaliśmy wsparcia też np. w Czechach. Ale pamiętajmy, że jako organizacja od dawna pracujemy przy epidemiach – HIV/AIDS, cholera, ebola. Oprócz wyzwań medycznych, jak np. leczenie gruźlicy lekoopornej, trudnością jest sam dostęp do leków. W wielu miejscach na świecie ludzie ciągle chorują na choroby wyleczalne, ponieważ leki są za drogie i trudno dostępne. My staramy się docierać do nich ze wsparciem.
– Jakie jest zainteresowanie medyków udziałem w misjach? W jaki sposób można do was dołączyć?
Historii stojących za decyzją, żeby wyjechać do pracy z nami, jest tyle, ile naszych pracowników. Czasem ludzie aplikują od razu po studiach (a nawet na studiach). Są osoby, które decydują się na taki krok na dalszym etapie kariery. Jeden z pracowników Lekarzy bez Granic aplikował do nas, ponieważ, kiedy był dzieckiem, nasza organizacja mu pomogła. Wśród pracowników humanitarnych Polacy nie są liczną grupą, ale to wspaniali eksperci. To lekarze i lekarki różnych specjalizacji, ale także pielęgniarze, pielęgniarki czy osoby zajmujące się logistyką, finansami, kwestiami kadrowymi. Sytuacja na świecie się zmienia, więc i nasze potrzeby kadrowe są różne, ale odpowiedź zawsze brzmi podobnie: szukamy wykwalifikowanych osób ze znajomością języków obcych, które są gotowe w pewnym sensie zawiesić swoje dotychczasowe życie i wyjechać do miejsca, gdzie warunki życiowe mogą się bardzo różnić od tych w domu i być bardzo skromne. W projektach Lekarzy bez Granic potrzebujemy nie tylko osób z wykształceniem medycznym. Pracują z nami także kierowcy, inżynierki, osoby zajmujące się komunikacją, itd.
– Czy potrzebne są odpowiednie predyspozycje, by razem z wami nieść pomoc?
Patrzymy na doświadczenie zawodowe, ważne jest dla nas np. doświadczenie pracy w szpitalu albo w zarządzaniu. Ale w pracy w terenie może też pomóc osoba, która wcześniej podróżowała lub pracowała za granicą, np. w krajach Afryki czy Bliskiego Wschodu. Zachęcam do zgłoszeń. Na pewno znajomość angielskiego jest tu bardzo ważna. Trzeba też zdawać sobie sprawę z tego, że w trakcie wyjazdu nie brakuje trudnych momentów. Osoby, które pracują w terenie, przyznają, że ta praca może być momentami bardzo trudna emocjonalnie. Wyjeżdża się czasem na bardzo długo, nawet na pół roku, ale są też krótsze wyjazdy w sytuacjach nagłego kryzysu zatem rozłąka z rodziną może być dla niektórych trudna. Zawsze podkreślamy jednak, że największy ciężar spada na społeczności dotknięte kryzysami.
– Czy medycy dostają wynagrodzenie za wyjazd na misje?
Tak, oczywiście. Wynagrodzenie początkowe jest stałe przez pierwszych 12 miesięcy, niezależnie od stanowiska, o które ktoś się ubiega i wynosi około 1300 euro brutto. W zależności od czasu trwania zatrudnienia i przyjętego zakresu obowiązków, kwota ta wzrasta co roku i jest dostosowywana indywidualnie w oparciu o kwalifikacje zawodowe i doświadczenie. Oprócz pensji zapewniamy dzienną dietę podczas pracy w terenie. Pokrywamy także koszty podróży oraz zapewniamy zakwaterowanie i wyżywienie na miejscu. Przed wyjazdem pokrywamy także koszty niezbędnej opieki medycznej (np. szczepienia) oraz wiz i kompleksowego pakietu ubezpieczeniowego.

– W jaki sposób dbacie o bezpieczeństwo swoich pracowników na misjach?
Jako organizacja bardzo troszczymy się zarówno o bezpieczeństwo naszych pracowników jak i pacjentów. Zawsze staramy się zrozumieć i zminimalizować potencjalne niebezpieczeństwa oraz mamy procedury bezpieczeństwa pomagające w działaniach w terenie. Są one bardzo różne, wszystko zależy od miejsca, w którym pracujemy. Czasem tych obostrzeń jest mało, ponieważ sytuacja wokół jest stabilna. A czasem nasi pracownicy po określonej godzinie nie mogą opuszczać zakwaterowania lub nie mogą samodzielnie się przemieszczać pieszo. Przez lata nasze zespoły były świadkami wielu tragicznych wydarzeń. Wracając do naszych działań w Ukrainie – w kwietniu nasz zespół odwiedził Mikołajów, między innymi, żeby spotkać się z władzami miasta. Kiedy nasi pracownicy byli w szpitalu onkologicznym, obszar wokół szpitala znalazł się pod ostrzałem. Na szczęście zdołali oni się schronić i nie ucierpieli w wybuchach. Zginęły jednak inne osoby, a to pozostawia swój ślad na wszystkich świadkach takiego ataku.
– Jakie plany mają Lekarze bez Granic na najbliższy czas?
Ostatnio coraz głośniej mówi się o kryzysie niedożywienia. Coraz uważniej obserwujemy Somalię, Nigerię, Etiopię i inne kraje afrykańskie. W Somalii w projekcie w Baidoa (miasto na południu kraju) nasz zespół przyjmuje obecnie około 500 dzieci z niedożywieniem tygodniowo. I na tym będziemy się na pewno skupiać. Nasze plany pozostają jednak takie same, jak 50 lat temu – będziemy leczyć i ratować życie.
– Jesteście organizacją pozarządową i utrzymujecie się głównie z darowizn od osób prywatnych. Czy darczyńców nie brakuje w tych trudnych czasach?
Darowizny stanowią aż 97 proc. naszych funduszy. Oprócz pojedynczych wyjątków, nie przyjmujemy finansowania rządowego. Pomaga nam to utrzymać niezależność operacyjną i elastyczność w reagowaniu na najbardziej palące sytuacje kryzysowe i daje, mówiąc najprościej, niezależność działania. Widzimy, że kryzysy, jak wojna czy kryzys niedożywienia, wzmacniają gotowość do dzielenia się i solidarności. Nasi darczyńcy organizują czasem zbiórkę z okazji urodzin, podczas maratonu czy w firmie, wśród pracowników. Na naszej stronie internetowej lekarze-bez-granic.pl/wplac można znaleźć dane do przelewu bankowego lub dokonać płatności online. Każde wsparcie jest dla nas bardzo cenne.

Karolina Narloch, pielęgniarka, polska pracowniczka humanitarna Lekarzy bez Granic
Szukałam nowych wyzwań zawodowych i teraz się spełniam
Pracę z Lekarzami bez Granic zaczęłam, ponieważ szukałam nowych wyzwań zawodowych. Jestem pielęgniarką i pomaganie ludziom jest dla mnie ważne, a praca w sektorze humanitarnym jest najlepszym sposobem na pomoc najbardziej potrzebującym. Pierwszy projekt, w którym uczestniczyłam, to szkolenie pracowników medycznych w czynnościach ratunkowych w szpitalu polowym w Sudanie Południowym. Tam brakuje wykwalifikowanego personelu medycznego, dlatego Lekarze bez Granic szkolą nowe kadry, które potem mogą leczyć i pomagać swoim rodakom.
Ten pierwszy wyjazd był dużą zmianą w porównaniu z moją dotychczasową pracą. W Sudanie Południowym, w Syrii, Malawi i Bangladeszu i wielu innych krajach, w których pracowałam, najprostsze czynności stają się wyzwaniem. Mycie rąk – rutynowa czynność – wymaga pracy wielu osób. Od czerpania wody, transportu, przez uzdatnianie, magazynowanie, przygotowanie punktów do mycia rąk (wiadra są napełniane i opróżniane ręcznie), do gospodarki odpadami. To wszystko na środku sawanny, gdzie w lecie temperatura przewyższa 40 stopni, a w porze deszczowej wszystko tonie w błocie.
Ogromny wysiłek logistyczny i medyczny opłaca się, kiedy udaje się uratować życie wielu osób. W tej pracy skala emocji jest ogromna – od cierpienia niedożywionych niemowląt, dorosłych umierających na gruźlicę i HIV z powodu braku dostępu do leków, które przecież istnieją i są bardzo skuteczne, do poczucia satysfakcji i radości, kiedy udaje się szybko zdiagnozować i rozpocząć leczenie dziecka z malarią mózgową, dając mu szansę na przeżycie albo kiedy szybkie cesarskie cięcie ratuje życie matki i dziecka w skomplikowanym porodzie.
Z każdego wyjazdu najbardziej zapamiętuję historie pacjentów i to one powoduje, że chcę wyjeżdżać na kolejne projekty. Mieszkając i pracując w Polsce, nie zdajemy sobie sprawy z trudności, wobec których stają ludzie w krajach rozwijających się. Praca w projektach humanitarnych rozwinęła mnie zawodowo. Przez kilka lat zgromadziłam mnóstwo praktycznych doświadczeń w różnych dziedzinach medycyny, którymi inaczej bym się nie zajmowała – od zdrowia reprodukcyjnego, pomocy ofiarom przemocy seksualnej, przez neonatologię, leczenie niedożywienia, medycynę wypadków masowych i katastrof, do onkologii i raka szyjki macicy. Organizacja wspiera mnie w rozwoju umiejętności menedżerskich i szkoleniowych. Osobiście odniosłam wiele korzyści, a największą jest uczucie spełnienia. Praca w projektach humanitarnych jest bardzo satysfakcjonująca, ale i wymagająca. Ten tryb życia wymaga wielu poświęceń, dlatego każdy musi sam zdecydować, czy jest gotowy zapłacić taką cenę.
Wysłuchała Agnieszka Usiarczyk