Wyszukaj w publikacjach

Niosą pomoc medyczną osobom doświadczającym bezdomności i ubogim, bo zdają sobie sprawę z tego, że poprawa ich stanu zdrowia jest pierwszym krokiem do wyjścia z kryzysu – wolontariusze z Fundacji Ambulans z Serca patrolują stołeczne ulice i miejsca, w których przebywają osoby, które straciły dach nad głową. By dalej realizować swoją misję, potrzebują m.in. rąk do pracy i nowej karetki.
Fundację Ambulans z Serca trzy lata temu założyli studenci medycyny i jednocześnie wolontariusze, którzy udzielali się m.in. w schronisku dla bezdomnych przy ul. Żytniej w Warszawie oraz Emilia Wesołowska – pracownica tegoż schroniska.
Zauważyliśmy, że wiele osób w kryzysie bezdomności, nieubezpieczonych nie jest w stanie dotrzeć do szpitali i przychodni, gdzie mogliby uzyskać pomoc medyczną. O pomyśle utworzenia specjalnej karetki dla osób bezdomnych dowiedział się ratownik medyczny Jacek Niewęgłowski, który ufundował pojazd i dziś docieramy nim do potrzebujących
– mówi lek. Michał Wasiak, wolontariusz z Fundacji Ambulans z Serca.
Fundacja prowadzi też Och-Dzielnię – miejsce dzielenia się jedzeniem oraz przedmiotami codziennego użytku.
W Fundacji działają lekarze, ratownicy medyczni, pielęgniarze, psycholodzy, studenci kierunków medycznych oraz ratownicy kwalifikowanej pierwszej pomocy. Łącznie stała ekipa liczy około 20 osób, ale wciąż dołączają kolejne. Ostatnio zespół zasiliło kilkudziesięciu studentów z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Szukamy przede wszystkim medyków: lekarzy, pielęgniarek, ratowników medycznych, psychologów i niemedycznych osób po kursach kwalifikowanej pierwszej pomocy. Każda dodatkowa para rąk do pracy ułatwia ułożenie grafiku wyjazdów i pomoc większej liczbie osób. Potrzebujemy wolontariuszy nie tylko do zadań związanych z naszymi wyjazdami, ale również do obsługi Fundacji
– mówi ratownik Rafał Muszczynko, wolontariusz z Fundacji Ambulans z Serca.
Medycy podkreślają, że szukają osób wytrwałych, sumiennych, pełnych empatii i zaangażowanych.
Przez naszą fundację przewinęło się mnóstwo osób, które na początku tryskały ogromnym zapałem, ale bardzo szybko się wypaliły i odeszły. My jesteśmy długodystansowcami, regularność jest naszą siłą. Tak właśnie jest w pracy z osobami bezdomnymi – relacje buduje się miesiącami, a praca nie zawsze jest spektakularna
– mówi dr Wasiak.
Wolontariusze jeżdżą po całej Warszawie, docierają też na obrzeża miasta. Odwiedzają pustostany, obozowiska, ogródki działkowe, ruiny, piwnice, poddasza, mieszkania socjalne i treningowe. Bywają też w ośrodkach pomocy, np. w ogrzewalni na Grochowskiej, ośrodku na Poborzańskiej czy Lnianej. Co tydzień czekają też na swoich pacjentów na „patelni” przy Metrze Centrum.
Regularnie, trzy razy w tygodniu wyjeżdżamy do potrzebujących w godzinach od 15 do 22. Zwykle wcześniej dostajemy telefoniczne zgłoszenia (nasz numer: 663 600 856) od streetworkerów lub przechodniów, sąsiadów czy pracowników socjalnych. Gdy zgłoszeń jest mniej, jeździmy w miejsca, w których już byliśmy i odwiedzamy naszych pacjentów lub poznajemy nowych. Prowadzimy też stacjonarny punkt przy ul. Żytniej 1A, gdzie pacjenci sami mogą do nas trafić
– mówi lekarz.
W Warszawie osobom w kryzysie bezdomności pomaga kilka organizacji m.in. Medycy na ulicy, która prowadzi punkt pomocy przy Dworcu Centralnym czy Lekarze Nadziei prowadzący przychodnie dla osób nieubezpieczonych na ul. Wolskiej.
Jednak tylko my w Warszawie jeździmy do naszych pacjentów
– dodaje ratownik Rafał Muszczynko.
Rocznie medycy z Fundacji pomagają kilkuset osobom. W tym momencie udzielają też pomocy uchodźcom na dworcach w Warszawie.
Zdarza nam się pomagać też osobom posiadającym własne lokum, a w jakiś sposób wykluczonych z systemu opieki zdrowotnej lub nie potrafiących się w nim odnaleźć. Są to osoby w mieszkaniach treningowych, biedni emeryci i renciści niezdolni do samodzielnego udania się do placówki POZ czy szpitala. Jeżeli ktoś do nas dzwoni i widzimy, że wpadł w jakąś dziurę w systemie, staramy się pomóc: tłumaczymy skomplikowane formuły medyczne z kart wypisowych, organizujemy transporty sanitarne osobom z trudnościami w poruszaniu się
– dodaje Muszczynko.
W 2021 r. Ambulans z Serca zanotował 686 zdarzeń, które wymagały udzielenia pomocy medycznej i 128 zdarzeń dotyczących wsparcia psychologicznego.
Mamy koniec marca i myślę, że w tym roku już przekroczyliśmy liczbę z 2021 r.
– dodaje ratownik.
Pomoc medyczna wstępem do kolejnych działań
Jak podkreślają medycy, osób bezdomnych, szczególnie w dużych miastach, jest bardzo dużo, a pandemia spowodowała, że te liczby się zwiększyły. Jak zaznacza ratownik Rafał Muszczynko, w jej wyniku wiele osób straciło pracę i dach nad głową i znaleźli się na ulicy.
Takie sytuacje najczęściej spotkały osoby pracujące „na czarno” lub na tzw. umowach śmieciowych. Znamy też historie obcokrajowców, którzy stracili zatrudnienie i nie mieli za co się utrzymać czy wrócić do swojego kraju. Pandemia mocno odbiła się także na osobach starszych. Wielu z nich straciło swoich najbliższych i okazywało się, że jedna emerytura nie wystarcza, by dopiąć domowy budżet. Te osoby powoli trafiały i wciąż trafiają na ulice. Trzy tygodnie całkowitego lockdownu na początku pandemii wpędziły osoby bezdomne w ogromny kryzys praktycznie w każdym aspekcie, dlatego nasza Fundacja dość szybko zorganizowała potrzebne wyposażenie ochronne w czasie COVID-19 i zaczęliśmy jeździć do naszych pacjentów, nie tylko z pomocą medyczną, ale również socjalną
– mówi.
Wolontariusze podkreślają, że nie zawsze łatwo jest dotrzeć do osób w kryzysie bezdomności. Im dłużej tkwią oni w takim stanie, tym trudniej jest ich przekonać do zmiany, zdobyć ich zaufanie i im pomóc.
Bezdomność to stan szczególnego zagrożenia zdrowia fizycznego i psychicznego. Brak środków na lekarstwa, uzależnienia, depresja, brak edukacji i profilaktyki – to wszystko sprawia, że te osoby bardzo często całkowicie zaniedbują swoje zdrowie. Tymczasem poprawa stanu zdrowia to jeden z warunków koniecznych, by można było podjąć jakiekolwiek dalsze kroki w stronę wyjścia z bezdomności
– mówi ratownik Rafał.
Medycy podkreślają, że zwykle pomoc medyczna związana np. z opatrzeniem ran czy zbadaniem, to początek – wstęp do kolejnych działań.
Naszym długofalowym celem jest pomoc, dzięki której dana osoba wyjdzie z kryzysu. Do tego potrzeba ogromnej pracy, nie tylko naszej, ale też streetworkerów i pracowników pomocy społecznej
– dodaje ratownik medyczny.
I choć potrzeb jest wiele, a możliwości pomocy ograniczone, Ambulans z Serca jeździ cały czas.
Wiemy, że nie wyleczymy wszystkich w naszej karetce. Dla nas najważniejsze jest, aby motywować ich do wzięcia odpowiedzialności za swoje zdrowie, aby pokazać im, że są liczne możliwości, nawet przy braku ubezpieczenia. Działamy już od paru lat więc osoby bezdomne znają naszą fundację i wielu z nich chętnie poddaje się leczeniu, chcą sobie pomóc. Myślę, że wynika to z tego, że możemy pozwolić sobie na większą elastyczność niż zwykłe ośrodki zdrowia, nie goni nas czas ani procedury, mamy duże doświadczenie w budowaniu relacji z osobami bezdomnymi, nie oceniamy, słuchamy, a przy tym nie dajemy łatwo za wygraną. Niestety dobra relacja z pacjentem nie oznacza jeszcze jego zgody na poczynienie kroków w stronę wyjścia z bezdomności i zadbania o zdrowie. Wielu bezdomnych z chęcią poddaje się doraźnym działaniom w karetce, ale zabranie ich do szpitala czy ośrodka bywa trudne
– mówi dr Wasiak.
Jak zaznaczają wolontariusze, trzeba też pamiętać, że osoby w kryzysie bezdomności są często narażone na niewybredne komentarze, także ze strony personelu medycznego, co powoduje, że unikają leczenia.
Osoby bezdomne wymagają opieki psychologicznej
Bezdomność to kryzys wielopłaszczyznowy: zdrowotny, rodzinny, socjalny, prawny, ale też psychiczny. Głównymi problemami medycznymi osób w trudnej sytuacji życiowej są przede wszystkim: przeziębienia, przemarznięcie, przewlekłe bóle i choroby, a także niegojące się rany czy różnego rodzaju dermatozy. Do tego dochodzą także ogromne problemy natury psychologicznej i nałogi. Fundacja Ambulans z Serca organizuje też pomoc psychologiczną. Raz w tygodniu dodatkowy specjalny patrol udziela tego typu wsparcia.
Im dłużej dana osoba przebywa na ulicy, tym głębsze zmiany psychiczne ją dotykają. Pojawia się marazm, osłabienie napędu, depresja, pogłębienie nałogów, rozwija się tolerancja na brak higieny. Człowiek przystosowuje się do bezdomności - coraz mniej się buntuje, coraz mniej mu się chce, coraz więcej akceptuje: brak łóżka i dachu nad głową, bród, chłód, znikają też aspiracje, wyższe potrzeby. W skrajnej formie tego psychicznego wyniszczenia, pacjent już tylko chce, by zostawiono go w spokoju, nie rusza go nawet perspektywa śmierci
– mówi dr Michał Wasiak.
Fundacja współpracuje w innymi organizacjami, służbami socjalnymi miasta i dzielnic, strażą miejską, schroniskami, by możliwie kompleksowo udzielać wsparcia.
Nierozwiązane problemy powodują, że wpada się w spiralę kolejnych. Np. brak dokumentów uniemożliwia skorzystanie z placówek ochrony zdrowia, ale słabe zdrowie nie pozwala na dojście do punktu fotograficznego. Niby sprawa zaskakująco błaha, ale potrafi całkowicie sparaliżować wysiłki osoby bezdomnej. My staramy się te błędne koła przerywać
– mówi lekarz.
W pamięci zostają twarze
Wolontariusze nie kryją, że ich praca jest bardzo ciężka i odpowiedzialna, a od ich pomocy często zależy życie drugiego człowieka. Na co dzień spotykają się z osobami, których losu nikt nie chciałby podzielić. W pamięci zostają im nie tyle konkretne historie, ale konkretne twarze. Także te, którym nie udaje się pomóc.
Pamiętam młodą dziewczynę, może ze względu na to, że była moją rówieśniczką, którą staraliśmy się wyciągnąć z bezdomności i nałogu przez półtora roku. Niestety zmarła, co bardzo mną wstrząsnęło
– mówi lekarz.
Rafał Muszczynko już podczas swoich pierwszych patroli docenił to, co ma.
Pojechaliśmy do pacjenta do Wilanowa na wezwanie. Okazał się nim starszy pan, wychłodzony, głodny, który tułał się po mieście nie mogąc znaleźć miejsca na nocleg, pobity. Zdecydowaliśmy, że w jego stanie zdrowia zawieziemy go do ośrodka na ul. Dojazdową. W trakcie kilkunastominutowej podróży, pan zasnął. Poczuł się na tyle bezpiecznie, ciepło, że po prostu usnął. Wtedy zrozumiałem jak wiele w życiu mam: ciepłe, bezpieczne mieszkanie, do którego mogę wrócić, łóżko, z którego mnie nikt nie przegania, żonę, z którą mogę porozmawiać. Rozpłakałem się, patrząc jak obok śpi człowiek
– mówi ratownik.
Druga historia, o której opowiedział nam ratownik Rafał uświadomiła mu jak niewiele trzeba, by znaleźć się na ulicy. Wtedy Ambulans w ostatniej chwili dotarł do pacjenta.
Dostaliśmy wezwanie, że pomocy potrzebuje osoba przebywająca na terenie ogródków działkowych na Targówku. To było w listopadzie, na zewnątrz było około 0 stopni. Znaleźliśmy mężczyznę, który pod stertą kołder i koców leżał na łóżku w jednej z altanek działkowych. Wyziębiony do tego stopnia, że pulsoksymetr zakładany na palec nie był w stanie zmierzyć jego czynności życiowych. Nie był w stanie poruszać się o własnych siłach. Gdyby nie my i sąsiad tego pana, który nas wezwał, mężczyzna nie dożyłby rana, bo albo zmarłby z wychłodzenia albo w wyniku zaczadzenia dymem ze świeczek, którymi się ogrzewał w domku bez wentylacji. Pan, jak się okazało, po konflikcie z drugą połową, trafił na działki. Latem sobie radził, pomagali mu też sąsiedzi. Niestety, gdy przyszła zima i rachunek za prąd, zaczęły się trudności. Prąd odcięto, na gaz z butli środków nie było. Po tym wezwaniu zrozumiałem, że od bezdomności dzieli nas naprawdę niewiele - jedna kłótnia z osobą, u której się mieszka, a od śmierci z wychłodzenia jeden nieopłacony rachunek za prąd
– mówi Rafał.
Wolontariusze pomogli mężczyźnie odwożąc go do ośrodka pomocy.
Z tego, co wiem, pan chyba pogodził się z żoną i wrócił do jej mieszkania
– dodaje ratownik.
Innym razem Ambulans pomagał panu, który w ciągu swojego życia udzielał wsparcia potrzebującym i ostatecznie sam znalazł się w kryzysowej sytuacji.
Wezwali nas do mieszkania człowieka wycieńczonego chorobą, nowotworem w ostatnim stadium. Nie udało się dla niego zdobyć miejsca w hospicjum. Panu na co dzień pomagali sąsiedzi i od czasu do czasu medycy. Podczas jednej z naszych wizyt okazało się, że przez wiele lat był bardzo zaangażowany w działalność jednej ze znanych polskich organizacji charytatywnych. Człowiek, który przez kawał życia pomagał bezinteresownie innym, dziś zupełnie anonimowy, nieznany, umierał samotnie. Dostaliśmy od niego książkę z dedykacją, którą do dziś mamy u siebie w pokoju na Żytniej. Pomagać człowiekowi, który sam przez lata pomagał, uratował niejedno życie - to był zaszczyt
– dodaje wolontariusz.
W pamięci wolontariuszy zapisał się także wyjazd do ogrzewalni na ul. Grochowską do ok. 50-letniego mężczyzny, chorego na cukrzycę, którego nie stać było na wykupienie leków. Chodził do lekarza regularnie, przyjmował leki, ale zabrakło mu pieniędzy z emerytury na zrealizowanie recepty.
Z cukrem na poziomie 300, wiedzieliśmy, że za parę dni pan zapadnie w śpiączkę, z której prawdopodobnie nigdy się nie obudzi. Wiedzieliśmy, że obniżenie cukru jest chwilowym rozwiązaniem, tak naprawdę potrzebne były leki, które ten człowiek mógłby w dalszym ciągu przyjmować. Ostatecznie jeden z lekarzy z własnej kieszeni sfinansował lekarstwa. A ja zastanawiałem się w jakim kraju żyjemy, że w XXI wieku, w centrum Europy, ludzie, którzy uczciwie przepracowali całe życie, żyją na ulicy i mogą umrzeć tylko dlatego, że zabrakło kilkudziesięciu złotych na lekarstwa niezbędne do życia
– mówi.
Historie, które opowiadają wolontariusze pisze samo życie. Oni nauczeni doświadczeniem, nie oceniają, starają się jak najlepiej zrozumieć sytuację danego pacjenta. Zdarzają się też osoby, które w wyniku nieszczęśliwych zdarzeń tracą swoje intratne biznesy i spadają z samej góry. To bolesne upadki.
Pamiętam, jak raz pomagaliśmy młodej kobiecie, która przybywała na działce w okolicach cmentarza na Powązkach. Była dentystką i miała własny gabinet, ale z powodu choroby, nie mogła pracować i doglądać interesu. Wszystko straciła, znalazła się na ulicy. Mogłaby bez trudu znaleźć miejsce w ośrodku, postarać się o mieszkanie socjalne, ale jej towarzyszem był ogromny, 80-kilogramowy pies. Nie chciała go zostawić, a do żadnego ośrodka nie przyjęliby jej z takim dużym zwierzęciem. Pies był już stary więc pani uznała, że zostanie z nim do końca i tak trafiła na działki. Zwykle nakłaniamy ludzi, by zmienili swoje plany dotyczące życia na ulicy. Tym razem nie mogłem powiedzieć tej kobiecie, by zostawiła psa, bo być może było to jedyne stworzenie, które kocha ją bezinteresownie, nawet w sytuacji, gdy stała się biedna i bezdomna. Ta historia nauczyła mnie szanować ludzi bezdomnych i nie oceniać ich. Od tej pory zanim coś im zaproponuję, staram się choć odrobinę zrozumieć sytuację, w jakiej się znaleźli. Życie pisze bowiem takie scenariusze, które nigdy nie przyszłyby mi do głowy, nawet we śnie
– mówi ratownik.
Oprócz dramatów, wolontariusze w swojej pracy spotykają się także z zabawnymi historiami.
Pamiętam jak mieszkańcy pewnego obozowiska dostali od nas latem bidony na wodę. Po tygodniu, jak ich odwiedziliśmy, zauważyliśmy, że posłużyły one do zmajstrowania bimbrowni
– mówi dr Wasiak.
Potrzebna nowa karetka i sprzęt medyczny
Fundacja oprócz dodatkowych rąk do pracy potrzebuje także wsparcia materialnego. Ma w planach zakup nowej karetki i jej wyposażenie. Obecny wóz jest w coraz gorszym stanie technicznym, a bez samochodu nie uda się realizować misji.
Ma 18 lat i 360 tys. przebiegu. I ostatnio często zawodzi. Nie raz zdarzało się, że musieliśmy opóźniać, przerywać lub odwoływać patrole, bo pojazd niedomagał. Ostatnio zepsuły się boczne drzwi, są problemy z elektryką, nie działa połowa instalacji tlenowej, nie ma ogrzewania postojowego. Cały pojazd jest mocno zardzewiały. Bez karetki nie ma Ambulansu z Serca, to jest epicentrum naszych działań. Musimy zebrać te pieniądze
– mówi Rafał.
Na nową karetkę potrzeba ok. 400 tys. zł. Dzięki zbiórce na Zrzutce https://zrzutka.pl/d9xpvr udało się już zebrać ponad 158 tys. zł, ale droga do celu wciąż jest daleka.
Fundacja zbiera też środki opatrunkowe, rękawiczki, środki do pielęgnacji ran, ale także podstawowe elementy odzieży. W planach ma także uruchomienie niewielkiej przychodni. Ambulans z serca można wesprzeć na różne sposoby. Potrzebne są przede wszystkim środki finansowe na zakup materiałów opatrunkowych, leków, paliwa do karetki i niezbędnego wyposażenia, ale także liczy się pomoc rzeczowa oraz ręce do pracy, zwłaszcza medyków.
Agnieszka Usiarczyk