Wyszukaj w publikacjach

Jak pandemia wpłynie na wizerunek lekarzy? Czy błędy i niedociągnięcia systemu walki z wirusem okażą się nie jedynym problemem, z którym przyjdzie nam się zmierzyć? Czy jesteśmy gotowi na zmienioną rzeczywistość, czy to właśnie ona zmieni nas?
Niedługo minie rok odkąd pandemia SARS-CoV-2 zmienia i rewolucjonizuje świat. Jakimi słowami opisalibyśmy ten czas? Strach, niepewność, chaos, ból, ograniczenia… Do tego wszystkiego dochodzi troska o zdrowie najbliższych, ale i swoje, oraz wiecznie nurtujące pytania – jak przeżyjemy ten okres i czy w ogóle uda się nam go przejść? W bardzo trudnej sytuacji są wszyscy pracownicy ochrony zdrowia, którzy znaleźli się na pierwszej linii frontu walki o zdrowie i życie pacjentów. Na początku epidemii ich ciężka praca została doceniona przez społeczeństwo - zwykli obywatele organizowali dostawy brakujących środków ochrony osobistej czy posiłków dla medyków, politycy bili brawo i nazywali medyków bohaterami. Nie trwało to jednak długo. Już nie klaszczą. Jak więc, po prawie roku trwania epidemii, postrzegani są lekarze?
Czy jesteśmy świadomi problemu?
Ponad 83% badanych (ankieta przeprowadzona w grudniu 2020 r. wśród 68 lekarzy z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi) uważa, że pacjenci nie zdają sobie sprawy z kryzysu, w jakim znalazła się w dobie pandemii ochrona zdrowia. Obecna trudna sytuacja ochrony zdrowia jest smutnym wynikiem wieloletnich błędów systemu pogłębionych przez epidemię. Braki kadrowe, decyzje podejmowane z dnia na dzień, w nocy, bez konsultacji z osobami, które mają odpowiednią wiedzę, doświadczenie i biorą bezpośredni udział w walce z epidemią. Politykom i urzędnikom łatwo jest stworzyć protokół postępowania klinicznego, opublikować go, w najlepszym przypadku rozesłać na czas do uginających się od pracy placówek. Gorzej jednak z praktyką i uwzględnieniem możliwości terapeutycznych i diagnostycznych oraz wydolności systemu ochrony zdrowia. Ta zapaść systemu, ale także media, polityka, portale społecznościowe mają i będą miały wpływ na to, jak społeczeństwo postrzega lekarzy, pielęgniarki i inny personel medyczny.
„Niech oddadzą moje składki”, „tylko by pieniądze brali!”, „lekarze już zacierają rączki” – to tylko niektóre z komentarzy, które dominują na forach internetowych i w mediach społecznościowych. Pełno wśród nich negatywnych opinii, powtarzanych jak mantra zdań, które wynikają głównie z emocji, podburzanych przez niewierzących w epidemię ludzi i media. Nie są w stanie zrozumieć, jak wielka jest skala zagrożenia, z którym przyszło się nam zmierzyć. Rzadko kto potrafi zrozumieć dość banalne, aczkolwiek w pełni prawdziwe sformułowanie – „lekarz to też człowiek”. Duża część sił i środków przeznaczona została na pomoc pacjentom chorującym na COVID-19, szczególnie wymagających hospitalizacji, obciążonych czynnikami ryzyka i narażonych na objawowy, ciężki przebieg zakażenia. Przekłada się to na zatłoczone, przepełnione, wręcz zablokowane, oddziały szpitalne, przez co wiele zabiegów planowych musiało zostać odwołanych, a także na utrudniony dostęp do lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej, którzy, wedle opinii społeczeństwa, „mogą pracować z domu, przecież udzielają tylko teleporad”. Podkreślam słowo „tylko”, które dodaje tym wypowiedziom niepokojącego tonu.
System teleporad, który został wprowadzony, nie miał w zamierzeniu stworzenia wygodnych warunków pracy dla lekarzy, jego celem było przede wszystkim ograniczenie kontaktów między pacjentami (w kolejkach, w przychodniach), a tym samym zmniejszenie ryzyka zakażenia. Jest to na pewno duża zaleta takiej formy przyjęć, ale czy na pewno lekarze są zadowoleni z wprowadzenia jej do codzienności, przez co stały się poniekąd rutyną? Wbrew ogólnemu przekonaniu, większość lekarzy, z którymi miałam okazję rozmawiać, zdecydowanie temu zaprzecza. Telewizyta zajmuje więcej czasu, wywiad musi być przeprowadzony dokładnie, bez pominięcia jakiegokolwiek szczegółu, który przy normalnym systemie pracy, mógłby zostać zauważony i rozpoznany już podczas badania przedmiotowego. Nie zawsze jest to łatwe. Kontakt z chorym może być utrudniony – z uwagi na jego stan zdrowia, okoliczności rozmowy, czy też wiek i adekwatne do niego czynniki tj. pogorszenie słuchu, brak umiejętności obsługi urządzeń mobilnych. Lekarz przedstawiany jest przez sceptyków jako siedzący na wygodnym fotelu, przy biurku, z kubkiem ulubionej kawy w dłoni, a tymczasem jest przytłoczony przez masę dokumentów do wypełniania, miliony kliknięć w programie komputerowym i strach, czy rozmawiając z pacjentem i jednocześnie wypełniając masę procedur, czegoś nie pominie, coś nie umknie jego uwadze. Czy wrócimy do “normalnych” przyjęć? Trudno powiedzieć. Teleporady pokazały, że system zdalnych wizyt jest możliwy do wdrożenia w przyszłości, konieczna jest jednak współpraca i pełne porozumienie na linii lekarz-pacjent. Nie możemy poddawać się bezpodstawnym oskarżeniom płynącym w stronę środowiska lekarskiego, z którymi możemy spotkać się w mediach społecznościowych. To nie teleporada zabiła pacjenta, a choroba, nagły stan, które najpewniej w tych trudnych dla wszystkich czasach, spotkały się z utrudnionym dostępem do szpitala czy ze strachem przed hospitalizacją. Miejmy jednak na uwadze, że wizyty stacjonarne nadal funkcjonują, po odpowiedniej kwalifikacji przez lekarza, zachowaniu ostrożności i stosowaniu środków ochrony osobistej, nie ma przeszkód, by pacjent został przyjęty! Ale o tym się już nie mówi…
Z “góry” pomocy nie ma...i nie będzie?
Warto zauważyć, że rząd ma ogromny udział w tworzeniu podziałów w środowisku medycznym. Spójrzmy na jesienny chaos legislacyjny. Pierwotny projekt dodatkowych wynagrodzeń dla całego personelu pracującego z pacjentami zakażonymi został po cichu zmieniony, pojawiły się problemy z wypłacaniem dodatków covidowych. Pracownicy medyczni, którzy ewidentnie zostali oszukani i poszkodowani, musieli domagać się należnego im prawnie dodatkowego wynagrodzenia. Pogłębiło to jedynie postrzeganie lekarzy przez społeczeństwo jako chciwych, pozbawionych empatii, którym zależy tylko na pieniądzach, ogromnych zarobkach pod płaszczykiem walki z fałszywą pandemią.
Na pierwszy plan wysuwają się media, szczególnie konkretne stacje telewizyjne, które nie licząc się z konsekwencjami, obwiniają środowisko medyczne za niepowodzenia w walce z pandemią czy niewydolność systemu. Warto się jednak zastanowić, czy rządzący rzeczywiście przygotowali szpitale na tak wielką liczbę hospitalizowanych, w dodatku z chorobą zakaźną? Czy wykorzystano te kilka miesięcy na zaopatrzenie w sprzęt medyczny, środki ochrony osobistej, respiratory, ale przede wszystkim opracowanie sprawnego, przemyślanego planu działania? Wracając do mediów – dlaczego pokazując stojące w kolejce karetki na szpitalnym podjeździe, dodaje się komentarz „pacjenci w ciężkim stanie nie mogą liczyć na pomoc”? Przez taką narrację lekarze postrzegani są jako ci, którzy nie biegną do tej karetki ratować pacjenta, tylko usprawiedliwiają się brakiem miejsc na oddziałach. Problem z dostępnością łóżek „nie-covidowych” istnieje, o czym informują sami medycy. Ale wynika on nie z błędów lekarskich, a z błędów płynących z nieprawidłowego zarządzania. Wiele szpitali, które mogłyby zostać przekształcone na izolatoria, bądź placówki przyjmujące tylko pacjentów z potwierdzonym zakażeniem SARS-CoV-2, stoi pustych. Z kolei szpitale drugiego i trzeciego poziomu oraz centra kliniczne, zasypywane są pacjentami zakaźnymi, co powoduje zamykanie kolejnych oddziałów i ograniczanie dostępności miejsc leczenia. Nie zapominajmy też o brakach kadrowych – lekarze, pielęgniarki, sanitariusze również chorują, kierowani są na izolacje, kwarantannę. Jednak media skupiają się na innych sprawach. Przez dwa tygodnie, dzień w dzień, mogliśmy oglądać w telewizji wypowiedź jednej z posłanek, która jeszcze kilka miesięcy temu krzyczała w stronę protestujących rezydentów: „Niech jadą!”, dziś zaś oskarża niemiecki rząd o „zabranie nam lekarzy”.
Z przeprowadzonej wśród pracowników ochrony zdrowia ankiety wynika, że 66,7% z ankietowanych uważa, że pandemia wpłynie na wizerunek lekarzy i 100% spośród tej grupy twierdzi, że będzie to negatywny wpływ. Dlaczego? Po pierwsze od wielu lat obserwuje się zmianę „profilu” pacjenta - ludzie stali się konfliktowi czy wręcz roszczeniowi. Medycyna prężnie kwitnie, przeprowadzane są innowacyjne badania, możliwości leczenia są ogromne. Jednak za plecami czyhają portale społecznościowe, nie do końca przyjaźnie nastawione media, jak i, niestety, podzielone środowisko lekarskie. Etyka zawodowa kuleje – pracując na oddziałach wielokrotnie słyszy się komentarze dotyczące innych lekarzy, podkreślające ich błędy czy niedopatrzenia. I tu od razu nasuwa się pytanie – jak dziwić się pacjentom, którzy oceniają medyków z perspektywy własnego leczenia, opinii krążących o nich w Internecie, skoro „koledzy po fachu” również nie szczędzą przykrych słów, wypowiadając się na swój temat?
Co przyniesie kolejna fala?
Czy jest więc szansa dla naszego wizerunku, dla odbudowania zaufania społecznego? Musimy wierzyć, że istnieje taka nadzieja. Jednak jest to kwestia indywidualna, nie da się generalizować postaw lekarzy – każdy pracuje na swój wizerunek, przyczyniając się jednak do budowania obrazu całej grupy. Nie jesteśmy też w stanie jednogłośnie stwierdzić, jakie będzie nastawienie społeczeństwa, gdy pandemia się wyciszy.
Na razie wskaźnik zachorowań jest wysoki. Obraz kliniczny pacjentów z SARS-CoV-2 i spektrum objawów nadal budzą lęk. Pojawiają się pierwsze doniesienia naukowe o powikłaniach, jakie występują u ozdrowieńców. Od Nowego Roku dostępna jest szczepionka, w fazie 0 szczepieni są pracownicy ochrony zdrowia.
Mimo tych licznych problemów, ale i cienia nadziei, pierwsza linia frontu walki z pandemią nie odpuszcza, medycy walczą o każde życie, również swoje – pandemia zabrała nam wielu lekarzy, pielęgniarek, ratowników. Zatem zastanówmy się, czy rzeczywiście sytuacja w jakiej znalazł się praktycznie cały świat jest spiskiem lekarzy, koncernów farmaceutycznych czy rządzących?