Wyszukaj w publikacjach

Niedługo minie miesiąc od momentu, w którym się dowiedziałam, że mój dwumiesięczny trud poszedł na marne. Dziś już niewiele czasu poświęcam sprawie egzaminu i, szczerze mówiąc, jestem już tak zmęczona psychicznie, że nie wyobrażam sobie zdawać go w tej chwili.
Praktycznie od razu wróciłam na oddział i jeden stres zastąpiłam drugim. Pracuję na hematologii, gdzie obecna pandemia może zebrać ogromne żniwo. Walkę o ustalenie nowego terminu lub o przyznanie nam tytułu na podstawie zaliczenia szkolenia specjalizacyjnego zmieniłam na walkę o środki ochrony osobistej i dostępność testów dla personelu. Po dwóch miesiącach nad książkami spędzonych w izolacji od świata, marzyłam tylko o powrocie do normalności. Niestety, obecnej sytuacji daleko do normalności. W trosce o pacjentów przemieszczam się tylko pomiędzy domem i szpitalem. Rodziny nie widziałam już od Świąt Bożego Narodzenia i nie wiem, kiedy zobaczę ją ponownie.
Nadal jest we mnie olbrzymia złość i poczucie niesprawiedliwości. Wiadomo było, że sytuacja z biegiem czasu będzie się tylko pogarszała. Dlatego rozwiązań naszego problemu należało szukać od razu. Czuliśmy się w tej sytuacji bezradni i osamotnieni, na nasze apele odpowiedziało tylko kilka Izb Lekarskich, a MZ wielokrotnie nas zbywało, CEM też nie wyszło z żadną inicjatywą przeprowadzenia egzaminów w innej formie. Do tego, niestety, część z kolegów ostro skrytykowało naszą roszczeniową postawę i wytykało nam egoizm. Jedyne wypracowane porozumienie w tej chwili polega na ustaleniu ostatecznej daty egzaminów ustnych. Jeżeli nie uda się ich przeprowadzić, osoby które zdały część pisemną, będą miały automatycznie przyznane specjalizacje. Osoby takie jak ja, które nie zdołały przystąpić nawet do testu, dostały jedynie informację, że o nowym terminie zostaną uprzedzone na dwa tygodnie wcześniej, a do tego czasu nadal są lekarzami w trakcie specjalizacji.
Takie postawienie sprawy bardzo utrudnia nam życie. Po pierwsze, już wykorzystałam cały swój urlop szkoleniowy, więc nie będę miała możliwości ponownego przygotowania się do egzaminu. Każdy, kto do niego podchodził wie, że wiele pytań nie ma nic wspólnego z codzienną praktyką kliniczną i żeby na nie odpowiedzieć, trzeba po prostu nauczyć się na pamięć wielu skal i tabelek. Dlatego argumenty, że miałam pięć lat, żeby się przygotować, świadczą jedynie o nieznajomości tematu. Wiele osób po skończonej rezydenturze nie może liczyć na zatrudnienie na swoim oddziale, inne planowały rozpoczęcie pracy po urlopie macierzyńskim. W obecnym stanie rzeczy znalezienie nowej pracy jest praktycznie niemożliwe. Po pierwsze, jeżeli jesteśmy lekarzami w trakcie specjalizacji, to powinniśmy mieć opiekuna (nikt nie sprecyzował, jak formalnie miało by to wyglądać), po drugie nie jesteśmy w stanie określić pracodawcy, jak długo możemy pracować (nikt nie udzieli urlopu z 2-3 tygodniowym wyprzedzeniem). Odpowiedź Ministra Zdrowia, że każdy z nas może się zatrudnić w szpitalu jednoimiennym, stanowi najlepsze podsumowanie stosunku do nas.
Myślę że w chwili obecnej jedynym sensownym wyjściem jest egzamin przeprowadzony przez kierownika specjalizacji. Na początku myślałam, że jest to zbyt roszczeniowe z naszej strony, ale w tak niepewnej sytuacji przeprowadzenie tradycyjnej formy egzaminu może być możliwe dopiero za wiele miesięcy. Nie chcemy żerować na pandemii, po prostu chcemy wrócić do pracy, a nie tkwić w poczuciu zawieszenia. Jeżeli chodzi o naukę do egzaminu to w chwili obecnej nie mam na nią zupełnie siły, czasu i motywacji.
Podpisano - lek. Anna Hołownia