Wyszukaj w publikacjach

Mimo jednoznacznie negatywnych komentarzy pojawiających się wśród lekarzy i studentów na temat listu intencyjnego wydaje się, że sprawa nie jest czarno biała. Chciałem wyrazić moje zdanie dotyczące pomysłu wprowadzenia listów intencyjnych, jednak pomyślałem, że warto zapytać, co o tej sprawie myślą inni. Zadzwoniłem więc do innych lekarzy i mocno się zdziwiłem - komentarze były podzielone.
O co w ogóle chodzi?
Burzę w naszym środowisku wywołała sprawa projektu ustawy o zmianie ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty. W projekcie znalazł się zapis o nowych mechanizmie dotyczącym rekrutacji na rezydentury w którym ma zostać uwzględniony list intencyjny. Planuje się, aby list intencyjny miał wartość 5 pkt. Nie do końca jednak rozumiem czy chodzi o 5 pkt procentowych, co miałby ogromną wartość, czy 5 pkt w odniesieniu do 200 pkt możliwych do uzyskania podczas LEK (wtedy mówimy o 2,5 dodatkowych %). Znalazłem cytat MZ odnoszący dodatkowe punkty do wyniku LEK, jednak z racji tego, że mówimy o planach nic nie jest jeszcze pewne.
Co ważne, dodatkowe punkty dotyczą jedynie skierowania do konkretnej placówki lekarza, który już zakwalifikował się na daną rezydenturę. Dodatkowe punkty nie są więc przyznawane w procesie rozdzielania miejsc rezydenckich! Jeżeli natomiast lekarz nie zakwalifikuje się na rezydenturę, list intencyjny nie będzie miał znaczenia.
Obecnie dodatkowe punkty można otrzymać w przypadku:
- posiadania co najmniej 3-letniego okresu zatrudnienia lub stosunku służbowego do dnia rozpoczęcia postępowania kwalifikacyjnego zgodnego z kierunkiem specjalizacji, w pełnym wymiarze czasu pracy, w jednostce uprawnionej do prowadzenia szkolenia specjalizacyjnego, w której jednocześnie chcielibyśmy odbywać szkolenie,
- udokumentowania publikacji i dorobku naukowego.
Jak na ten temat wypowiada się nasze środowisko:
“Ministerstwo Zdrowia woli ryzyko nepotyzmu i kolesiostwa zamiast standardu🤦♀️🤦♂️ czyli nowa ustawa i "nowe zasady" naboru na rezydenturę”.
Porozumienie Rezydentów
“Postępowanie kwalifikacyjne na specjalizacje lekarskie musi być wolne od jakichkolwiek czynników zewnętrznych, pozamedycznych. Tylko wiedza lekarza i jego dorobek naukowy mogą decydować o jego rankingu!”
Porozumienie Skalpel
“W ust. 10 wskazano na możliwość otrzymania dodatkowych punktów w procesie kwalifikacyjnym m.in. za list intencyjny od dyrektora jednostki wskazującego gwarancję zatrudnienia konkretnego kandydata. Rozwiązanie takie należy uznać za niewłaściwe, wypaczające sprawiedliwość w procesie rekrutacyjnym”
STANOWISKO Nr 5/20/VIII NACZELNEJ RADY LEKARSKIEJ z dnia 31 stycznia 2020 r.
Mimo tak wyraźnego sprzeciwu środowisk lekarskich, w wypowiedziach samych lekarzy w mediach społecznościowych nie brakuje komentarzy mówiących o tym, że list intencyjny tak naprawdę nic nie zmienia.
„Można powiedzieć, że sformalizowano coś, co od dawna było wiadome - chcąc robić w danym miejscu specjalizację trzeba mieć błogosławieństwo kierownika. Jeżeli miejsce jest zarezerwowane dla kogoś innego, to jest jasne, że specjalizacji w tym miejscu nie zrobimy”
wypowiada się jeden z moich rozmówców.
Chyba każdy z nas słyszał o sytuacjach, w których na rozmowie przed postępowaniem rekrutacyjnym lub już nawet po nim, kierownik placówki/kliniki/oddziału dał komuś do zrozumienia, że tu danej rezydentury dana osoba nie zrobi, bo miejsce jest zarezerwowane dla kogoś innego. Od takiego kierownika zależy bardzo dużo - możemy iść w zaparte i przez 4-6 lat “siedzieć jedynie w papierach”, w specjalizacjach zabiegowych mogą być nam ograniczane możliwości wykonania procedur, w skrajnych przypadkach chirurdzy stół operacyjny co jakiś czas mogą zobaczyć na obrazku. Umówmy się, nawet gdybyśmy zakazali pod karą grzywny złego traktowania rezydentów, nic by się nie zmieniło. W tym przypadku zmianę może przynieść zmiana pokoleniowa, jeżeli wśród naszego pokolenia będziemy kultywować wartości, których, jak się wydaje, bardzo często brakuje naszym starszym kolegom (choć nie wszystkim!).
Warto zaznaczyć, że tego typu rozmowy i sytuacje mogą nie być podyktowane tylko nepotyzmem. Zdarza się, że w ten sposób są dyskryminowane na przykład kobiety, bo jak twierdzą ordynatorzy ich największą wadą jest to, że zachodzą w ciąże!
„Zaraz zajdzie Pani w ciążę, później w drugą i miejsce szkoleniowe zablokuje mi Pani na 7-8 lat”
usłyszała jedna z rezydentek podczas rozmowy z niedoszłym szefem.
Dlaczego lekarze i studenci twierdzą, że list intencyjny to zły pomysł?
Takie przepisy uchylają furtkę do jawnej dyskryminacji lekarzy bez tak zwanych „pleców” (tak jak pisałem wyżej obecnie dzieje się to po cichu). Uprzywilejowanie kogoś tylko dlatego, że urodził się w danej rodzinie, jest z pewnością wątpliwe moralnie. Co więcej, niedopuszczalne jest zarządzanie publiczną placówką (na publicznym kontrakcie, w ramach publicznych rezydentur)” jak własnym folwarkiem” - a niestety jest to częsta praktyka. O ile od listu intencyjnego nie zależy sam fakt otrzymania rezydentury, tak w przypadku wolnych jedynie kilku miejsc specjalizacyjnych, list może się okazać kluczowym elementem dla możliwości szkolenia w zakresie danej specjalizacji.
Powyższe to kwintesencja negatywnych wypowiedzi moich rozmówców. Trudno nie zgodzić się, że list intencyjny umożliwia wspieranie osób, które nie wykazały się niczym innym oprócz nazwiska.
Czy list intencyjny może mieć także pozytywne strony?
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że osoby, które zgadzają się z procedurą listu, są w zdecydowanej mniejszości. Próżno szukać też osób, które chwaliłyby tego typu praktyki w dyskusji chociażby w mediach społecznościowych. Wywód o pozytywnych stronach listów intencyjnych większość osób zaczyna od tego, że sam LEK nie jest żadnym sprawdzianem predyspozycji do danej specjalności. Jasne, dzięki unifikacji jest to test równy dla wszystkich.
„Głupi, niepraktyczny, ale równy”
usłyszałem w jednej z rozmów
Nie sposób nie zgodzić się z tym, że forma przeprowadzania LEK pozostawia wiele do życzenia. Ocena, która wystawiana jest na podstawie testu, jest promowaniem osób, które potrafią rozwiązywać testy i w żaden sposób nie ocenia on tego, czy ktoś jest dobrym czy złym lekarzem. W ten sposób dochodzimy do innego problemu - stali bywalcy oddziałów, którzy poświęcili swój wolny czas na wolontariat i przygotowywanie się do swojej wymarzonej specjalizacji na danym oddziale mogą zostać „wygryzieni” przez osoby zupełnie nie związane na daną chwilę z tą placówką czy specjalizacją.
„4 lata w kole naukowym, 1 rok na stażu po godzinach - w sumie 5 lat w ramach jednego oddziału, który był także moim marzeniem w odniesieniu do specjalizacji. Nie udało się, moje miejsce zajęła osoba, która na tamten moment nie miała żadnego związku z tą specjalizacją. Od innych pracowników wiem, że proces jej kształcenia zaczął się od początku. Ja rozpoczynając rezydenturę w tym miejscu byłbym już praktycznie częścią zespołu. Być może trzeba było więcej czasu spędzać ucząc się do LEK, a nie dyżurując po nocach za darmo w klinice - mój błąd”
rezydent okulistyki
List w tym wypadku nie byłby ani przejawem nepotyzmu, ani przykładem złamania moralnych zasad. Czy miejsce, które jest „wychodzone” jest czymś niewłaściwym? W takim przypadkach list intencyjny mógłby pomóc i można byłoby go stawiać na równi z dorobkiem naukowym.
„Mało kto uwierzy w fakt, że rezydentury i miejsca specjalizacyjne w ramach POZ też mogą być problemem. Dlaczego nie hejtuję listu intencyjnego? Od lat moi rodzice prowadzą POZ, a medycyna rodzinna od zawsze była moim marzeniem. O ile otrzymanie rezydentury nie było problemem, tak miałem duże obawy czy uda mi się otrzymać miejsce specjalizacyjne w ramach rodzinnej placówki. Z racji tego, że chcę być lekarzem rodzinnym i przejąć placówkę rodziców, miejsce specjalizacyjne było utworzone „specjalnie dla mnie”. Odbywanie szkolenia specjalizacyjnego w innej przychodni 40km dalej nie miałoby dla mnie sensu, gdyż i tak zamierzam w przyszłości leczyć pacjentów z rodzinnego miasteczka, a rodzice musieliby szkolić innego rezydenta. Nie wiem, czy w moim przypadku użycie listu intencyjnego byłoby czymś nagannym. Na szczęście LEK poszedł dobrze, a na miejsce nikt inny się nie zgłosił, ale muszę przyznać, że emocje były”
rezydent medycyny rodzinnej.
W tym przypadku również wydaje mi się, że list intencyjny nie byłby niczym złym. Dyskusyjne jest oczywiście uczenie „tylko swoich” jednak ciężko wymagać od pary staruszków, że z równym zaangażowaniem wezmą pod swoje skrzydła obcą osobę jednocześnie wysłuchując problemów z realizacją rezydentury własnego dziecka u konkurencji z sąsiedniej gminy.
Co sądzę o liście?
Cały system rekrutacji nie jest idealny. LEK nie jest żadnym wyznacznikiem, a patologia w temacie przyznawania rezydentur szerzy się w najlepsze i bez instytucji listu intencyjnego. Sam list nie jest najlepszym pomysłem i otwiera drogę do manipulacji, którym jestem absolutnie przeciwny, jednak nie jestem przekonany, że można mówić o nim tylko źle. Co więcej, gdyby ordynatorzy i kierownicy mieli większe poczucie obowiązku związane ze sprawiedliwym traktowaniem nas rezydentów, pewnie sam list intencyjny nie byłby niczym złym i byłby wykorzystywany jako narzędzie do nagradzania pracowitości, wytrwałości, wiedzy i umiejętności.
Podpisano - M.M.