Wyszukaj w publikacjach

23.06.2020
·

Cenzura w ochronie zdrowia

100%

Grudzień 2019r. Wuhan, Chiny. Lekarze Szpitala Uniwersyteckiego informują się wzajemnie o wystąpieniu kilku dziwnych przypadków zachorowań. Później kilkunastu. Kilkudziesięciu, kilkuset... Tak, to COVID-19. Myśleli, że wrócił SARS-CoV-1, który wywołał epidemię w latach 2002/2003 i pochłonęła blisko 800 Chińczyków. Dlaczego informowali tylko do liczby kilkuset, skoro było ich kilkadziesiąt tysięcy?

Reżimowy ustrój Chińskiej Republiki Ludowej przechwycił te informacje, wezwał do zeznań lekarzy, którzy jako pierwsi alarmowali o pojawieniu się koronawirusa, ukarał ich, wyciszył. Jako powód podawano, że sieją panikę, rozsiewają nieprawdziwe informacje.

Przez podjęcie represyjnych działań wobec lekarzy oraz uciszanie prawdy o faktycznej sytuacji epidemiologicznej stracono 2-3 tygodnie.

Te 2-3 tygodnie wystarczyły, aby – w okresie nowego roku, kiedy migracja ludności jest ogromna – koronawirus rozprzestrzenił się po całym świecie.

Gdyby reżim nie wygłuszył lekarzy, a tłumił epicentrum koronawirusa w Wuhan, dzisiaj nie mielibyśmy do czynienia ze śmiertelną pandemią.

Polska „powtórka z rozrywki”?

Jako przewodniczący „specgrupy” OZZL działającej na obszarze całego kraju, od początku epidemii rozprzestrzeniającej się na terytorium Polski, otrzymywałem 20-30 wiadomości dziennie. Zgłoszenia i prośby o pomoc dotyczyły głównie trzech obszarów: środków ochrony indywidualnej, których brakuje; testów, których brakuje; organizacji pracy, która jest niebezpieczna i dla pacjentów, i dla pracowników ochrony zdrowia. To się jednak – dość szybko – skończyło i obecnie otrzymuję pojedyncze wiadomości o nieprawidłowościach na froncie. Ogromny wpływ na spadek liczby zgłoszeń miały działania decydentów różnego szczebla. Najpierw wiceminister zdrowia Józefa Szczurek-Żelazko wystosowała jednoznaczny apel do konsultantów krajowych, aby uciszyli konsultantów wojewódzkich wszystkich dziedzin medycyny, a sami przekazywali informacje o koronawirusie tylko po wcześniejszym ustaleniu przekazu z Ministerstwem Zdrowia i Głównym Inspektorem Sanitarnym. Następnie zwolniona dyscyplinarnie została położna ze szpitala w Nowym Targu. Powód? „Sianie paniki”, a w rzeczywistości opis braku środków indywidualnych w mediach społecznościowych. Kolejno, rozwiązanie umowy z ratownik medyczną z analogicznego powodu. W taki sposób, pomimo wiedzy o katastrofalnych konsekwencjach cenzury w ochronie zdrowia, wyciszono polskich pracowników ochrony zdrowia.

Od braw, przez hejt, do spraw w sądach?

4. marca 2020r. potwierdzono pierwszy przypadek zakażenia koronawirusem w Polsce. Wojnę uznano za rozpoczętą. Od samego startu politycy nieśli na ustach hasła o bohaterstwie personelu medycznego i wierze, że pokonamy wroga. Podobnie zadziałało społeczeństwo, które – wspólnie z przedstawicielami resortu zdrowia – biło brawo medykom. Nie trwały one jednak długo, bo już po kilku dniach pojawił się ostracyzm. Problemy z obsługą w sklepach, nieobsługiwanie personelu medycznego przez jedną z poznańskich piekarni, oblanie farbą drzwi pracownika ochrony zdrowia, to tylko trzy z wielu przejawów hejtu. Oliwy do ognia dolał minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ziobro. Zapowiedział on wszczęcie śledztw przeciw lekarzom, pielęgniarkom i personelowi DPS-ów, którzy nie odpowiedzieli pozytywnie na skierowania do pracy przy zwalczaniu epidemii lub opuścili miejsca pracy.

Zaostrzenie kar dla lekarzy

Pomimo moich interwencji, Ministerstwo Sprawiedliwości nie zdecydowało o powołaniu specjalnych komórek przy prokuraturach rejonowych oraz regionalnych, które szybko i skutecznie rozprawiałyby się z hejtem, aktami agresji czy wręcz wandalizmu wobec pracowników ochrony zdrowia. Tak więc pozostaliśmy zdani na samodzielną walkę z tymi nieakceptowalnymi – szczęśliwie jednak marginalnymi – praktykami ze strony części społeczeństwa.

Nie tylko nie uzyskaliśmy wsparcia od rządu, ale i zmieniono prawo na naszą niekorzyść. Pod pozorem pomocy przedsiębiorcom, w tzw. Tarczy Antykryzysowej 4.0, przemycono zmianę jednego z zapisów w Kodeksie karnym, który istotnie wpływa na interpretację innego – dotyczącego nieumyślnego spowodowania śmierci przez lekarza (art. 155 Kodeksu karnego). Dotychczas Sądy miały do wyboru 3 alternatywy: grzywnę, ograniczenie wolności oraz pozbawienie wolności. Zgodnie z dyrektywami, preferowane były kary wolnościowe. Zmiana zapisy art. 37a Kodeksu karnego wpływa w sposób jednoznaczny na możliwości Sądu w zakresie karania za przestępstwo z art. 155 Kodeksu karnego. Sąd nie ma już alternatywy – za powyższe grozi tylko kara pozbawienia wolności. To sprawia, że za nieumyślne błędy, często wynikające z podejmowanego dla dobra pacjenta ryzyka, będziemy mogli skończyć w więzieniu. Tak skonstruowane prawo z jednej strony niejako penalizuje zabiegowe dziedziny medycyny (chirurgia, ginekologia i położnictwo, laryngologia, okulistyka i inne), a z drugiej hamuje rozwój medycyny. Wszak tylko nauka na własnych lub cudzych błędach pozwala na niepowielanie nietrafionych rozwiązań. Pod groźbą więzienia nikt nie będzie o swych błędach informować, co sprawi, że kolejni lekarze będą mogli postąpić podobnie nieskutecznie, czy nawet groźnie dla zdrowia i życia pacjenta. W medycynie, jak i wielu innych dziedzinach życia, to informacja jest władzą.

Cenzura, hejt i zaostrzenie kar mogą prowadzić do katastrofy. Miejmy nadzieję, że rozsądek ostatecznie zwycięży.

Zaloguj się

lub
Logujesz się na komputerze służbowym?
Nie masz konta? Zarejestruj się
Ten serwis jest chroniony przez reCAPTCHA oraz Google (Polityka prywatności oraz Regulamin reCAPTCHA).