Wyszukaj w publikacjach

W ostatnich latach bardzo popularne stało się podważanie nauki, dyskredytowanie wiedzy i umiejętności osób, które poświęciły życie, by się kształcić i pogłębiać konkretne dziedziny wiedzy. Uznanie zdobywają natomiast samozwańczy specjaliści od wszystkiego, zwolennicy teorii spiskowych, inaczej mówiąc, pseudonaukowcy. Dlaczego do tego doszło? Czym to grozi? Oraz, jak temu zaradzić? W tym felietonie poruszę wszystkie te kwestie, jednak szczególnie chcę się skupić na ostatniej, moim zdaniem najważniejszej.
„Urok teorii spiskowej polega na jej prostocie. Złożone zjawiska wyjaśnia w sposób niepozostawiający miejsca na przypadek czy los, daje wyznawcom poczucie, że dysponują czymś szczególnym, przywilejem dostępu do prawdy.”
Anne Applebaum, „Zmierzch demokracji”, Wydawnictwo Agora 2020
Przemysł fałszu
Fake newsy były zawsze. Nie ulega mojej wątpliwości, że stworzenie kłamstwa jest banalnie proste. Trudniej jest je rozpowszechnić i sprawić, by stało się popularne. Nie trzeba być wnikliwym obserwatorem życia publicznego, by zauważyć, że problem ten w ostatnich latach wyraźnie przybrał na znaczeniu i wymknął się spod kontroli. W moim odczuciu punktem zwrotnym w karierze kłamstwa był rok 2016. Miały wtedy miejsce dwa bardzo ważne wydarzenia polityczne - kampania brexitowa w Wielkiej Brytanii oraz kampania prezydencka Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych. W obydwu przypadkach politycy masowo tworzyli i rozpowszechniali fake newsy dla własnych cynicznych celów na niespotykaną od dawna skalę. Właśnie wtedy, gdy demagodzy przeżywali renesans, wydarzyło się coś, czego konsekwencje odczuwamy do dziś - przyzwolenie na fałsz, który obecnie stał się czymś powszechnym.
W rozpowszechnianiu fałszu ogromną rolę odgrywają media, w tym internet. Sprzyja temu fakt, że część dziennikarzy nie decyduje się na jednoznaczne poparcie racjonalnej strony sporu, ponieważ boją się zarzutu braku pluralizmu. Zamiast informować odbiorców o tym, jaka jest prawda na dany temat, wolą prezentować i konfrontować ze sobą obie „wersje prawdy”, bez względu na to, jak niedorzeczna może być jedna z nich. W ten sposób dochodzi do sytuacji, w której przed kamerą rozmawia antyszczepionkowiec z lekarzem specjalistą mikrobiologii. Przeciętny widz jest laikiem w tematach, o których się dyskutuje i w jego oczach debatują dwie równorzędne strony. W zapomnienie idą tytuły naukowe czy kompetencje, liczy się tylko to, co i jak ktoś mówi. Niestety zazwyczaj jest tak, że przedstawiciele nauki posługują się skomplikowanym żargonem, a pseudonaukowcy niewymagającym językiem i wyjaśniają złożone zjawiska w sposób intuicyjny, pozornie logiczny i łatwo przyswajalny dla odbiorcy. Dlatego to, co mówią, wydaje się bardziej atrakcyjne.
Jest jeszcze jeden czynnik, który ma duże znaczenie. Dla widza treści oglądane w telewizji mają być przede wszystkim rozrywką, nawet programy informacyjne. Dziennikarze to wiedzą, więc chętniej zaproszą do studia tzw. „płaskoziemcę”, by „dyskutował” z profesorem fizyki i astronomii, niż samego profesora, by edukował na antenie.
Świat nauki ma problem
Od pewnego czasu naukowcy muszą się mierzyć z nowym wyzwaniem. Jest nim konieczność przekonania ludzi do faktów. To zupełnie nowa sytuacja, ponieważ wcześniej ludzie nauki nie musieli w ogóle tego robić. Kiedyś to, co było przez nich napisane, było dla odbiorców oczywistą prawdą, nikt tego nie podważał. A nawet jeżeli tak się działo, to nie istniał jeszcze internet i taka osoba nie była słyszalna. Dziś, w dobie łatwego dostępu do informacji, podważyć można wszystko. W sieci jest tak dużo fake newsów, że zaczęły przysłaniać informacje prawdziwe, przez co wiele osób zwyczajnie nie wie, które z nich są godne zaufania. Powszechny dostęp do internetu przyniósł ludzkości niebywały postęp cywilizacyjny, ale też nowe zagrożenia. Jednym z nich jest brak kontroli nad udostępnianymi treściami. Każda osoba czy organizacja, która ma duże zasięgi np. na portalach społecznościowych, może rozpowszechniać treści, które nie są w żaden sposób weryfikowane co do ich zgodności z prawdą. Dlatego też internet stał się niezbędnym narzędziem dla ludzi szerzących dezinformację.
„Internet to sieć, która nic nie rozumie, jeno informacje przesyła i ze sobą łączy, zaś wzrastająca na świecie ilość „ekspertów”, którzy chcąc się „wykazać”, produkują mało albo nic nie warte wyniki swoich przemyśleń jako „nowe hipotezy naukowe”, jest tym samym, czym piasek i muł, który z wielkich zbiorników wodnych kieruje się ku turbinom, i gdyby nie specjalne urządzenia filtrujące, wnet by wszystkie turbiny „zatkał”.”
Stanisław Lem, „Moloch", Wydawnictwo Literackie 2003.
Wobec tej fali dezinformacji środowiska naukowe, szczególnie najważniejsze instytucje, w mojej opinii, podejmują za mało stanowcze działania. Nawet teraz, gdy pseudowiedza zdobywa gigantyczny posłuch, brakuje dużych akcji mających na celu promowanie nauki opartej na dowodach - w medycynie EBM (Evidence Based Medicine). Autorytety, stowarzyszenia czy uczelnie wyższe być może zwyczajnie nie dostrzegają problemu. Możliwe, że nie wiedzą jak skutecznie mu zaradzić. Jest też opcja, że reprezentanci naszego środowiska są zbyt dumni, by wdawać się w polemikę ze światem reprezentującym kompletnie odmienne i zarazem niedorzeczne wartości. Myślę, że wszystko powyżej ma wpływ na obecny stan rzeczy, jednak najbardziej przykuwa uwagę ostatni czynnik. Instytucjonalny brak reakcji na propagowanie pseudonauki, motywowany przekonaniem o oczywistym braku racji drugiej strony, która nie reprezentuje sobą odpowiedniego wykształcenia i doświadczenia, by móc z nami w ogóle rozmawiać. Niestety, ta strategia się nie sprawdza, bo ta niekompetentna strona korzysta z naszego braku działania i to, co głosi, dociera do szerokiego grona odbiorców. Osoby te są przekonujące i posługują się prostym językiem, który zwyczajnie trafia do ludzi, czego przedstawicielom świata nauki często brakuje. Dlatego mają rzesze zwolenników. I teraz, gdy okazało się jak bardzo liczną, zaczęło być już to niebezpieczne.
Potrzeba działania systemowego
Problem szerzącej się pseudowiedzy dosięgnął także świata medycyny, natomiast polska medycyna znajduje się w tym starciu w gorszej pozycji wyjściowej niż inne dziedziny nauk. Funkcjonowanie wiarygodnego dla pacjentów systemu ochrony zdrowia oraz dobra dostępność do świadczeń medycznych powinny być podstawą działania na rzecz promocji EBM, a zarazem biernego zwalczania medycznej pseudonauki. Niestety, prawda jest taka, że pacjenci często korzystają z usług różnych hochsztaplerów np. badania żywej kropli krwi czy homeopaty, bo niewydolny system ochrony zdrowia zwyczajnie nie jest w stanie im pomóc.
Nie mogę stwierdzić, że z naszej strony nie ma żadnych działań. My, jako społeczność związana z sektorem ochrony zdrowia podejmujemy wiele oddolnych inicjatyw. Udostępnianie treści serwisów internetowych promujących rzetelną wiedzę czy nawet zwyczajne przekonywanie do naukowych faktów naszych przyjaciół - to wszystko naprawdę ma znaczenie. Dobrym przykładem działania we właściwym kierunku jest projekt „Zaszczep się Wiedzą” prowadzony przez IFMSA Poland. Jego celem jest edukowanie społeczeństwa o szczepieniach ochronnych, głównie w dużych miastach uniwersyteckich. W zeszłym roku akademickim osobiście koordynowałem ten projekt i wraz z dwiema moimi koleżankami jeździliśmy do szkół rodzenia na terenie Śląska i informowaliśmy uczestników kursów o faktach na temat szczepień oraz obalaliśmy mity antyszczepionkowców. Te i podobne akcje odbywają się we wszystkich miastach, w których funkcjonuje IFMSA i choć jest to przykład zorganizowanego działania, to zwyczajnie za mało w stosunku do skali aktywności drugiej strony, by nawiązać równą walkę.
Ze względu na rozpowszechnienie się pseudomedycyny uważam, że należy podjąć dodatkowe działania i zaakceptować fakt, że aby zadbać o zdrowie naszego społeczeństwa, powinniśmy zdecydowanie przeciwstawić się szerzeniu pseudonauki. Trzeba jednak zrobić to z głową, by nie pogorszyć sytuacji. O ile można zaakceptować debatę typu „równy z równym” na poziomie indywidualnych jednostek, np. konkretnego lekarza, który dyskutuje na portalu społecznościowym z pseudodietetykiem czy specjalistę wakcynologa obalającego argumenty antyszczepionkowca w programie na żywo, to sprawy mają się nieco inaczej, gdy mówimy o większych graczach. Poważne, państwowe instytucje powinny traktować kłamstwo bezpardonowo, nie dyskutować z nim tylko piętnować.
Weźmy przykład z innych sektorów
Uważam, że pierwszym etapem walki z pseudonauką jest jej dokładne zlokalizowanie. Moją inspiracją jest lista ostrzeżeń publicznych Komisji Nadzoru Finansowego. Na tej liście znajdują się podmioty działające na polskim rynku finansowym, wobec których KNF złożyła do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Lista jest jawna i dostępna dla każdego kto ma internet i zna język polski. Co to oznacza dla przeciętnego Kowalskiego ? Oznacza to tyle, że jeśli Kowalski ma swoje oszczędności np. w Amber Gold, to może wpisać tę nazwę w wyszukiwarkę listy ostrzeżeń KNF i po wciśnięciu przycisku ENTER okaże się, że ta firma widnieje na niechlubnej liście. Potem Kowalscy dzielą się na dwie grupy: na tych, którzy stwierdzą, że coś jest nie tak i przeniosą swoje oszczędności życia do innej firmy oraz na tych, którzy bardziej ufają pani w okienku Amber Gold, niż jednej z najważniejszych instytucji kontrolującej rynek usług finansowych w naszym kraju. Dla tych drugich chyba mało możemy już zrobić, po prostu wiedzą lepiej, ale dla pierwszej grupy, myślę, że warto się starać. Kluczem jest oczywiście doprowadzenie do takiej sytuacji, w której większość społeczeństwa słyszała o liście ostrzeżeń i może z niej skorzystać.
Czarna lista
Jak przełożyć to na pole medycyny? Moja propozycja to utworzenie listy ostrzeżeń, która mogłaby działać przy którejś ze znanych Polkom i Polakom instutucji medycznych np. przy Naczelnej Izbie Lekarskiej. Lista zawierałaby podmioty, które propagują wiedzę niebezpieczną dla zdrowia z dziedzin: medycyny, fizjologii i dietetyki. Należałoby ustalić zasady działania takiej listy, które w sposób sprawiedliwy i przemyślany określałyby warunki, jakie firma musi spełnić by znaleźć się na celowniku. Powinien zostać powołany zespół składający się z kompetentnych osób - radców prawnych, lekarzy oraz innych specjalistów, którzy razem rozpatrywaliby wnioski poszkodowanych klientów, analizowaliby materiały zamieszczane w internecie przez wątpliwe podmioty i wydawaliby opinie odnośnie do ich zgodności z prawdą. Członkowie zespołu mogliby być zatrudniani przez np. NIL i odpowiadaliby za funkcjonowanie całego przedsięwzięcia. Obecność danego podmiotu na takiej liście mogłaby być argumentem obciążającym w postępowaniach prokuratorskich oraz rozprawach sądowych. To oczywiście musiałoby być uzgodnione z wymiarem sprawiedliwości na etapie planowania funkcjonowania listy, jednak nie to byłoby głównym celem.
Lista ostrzeżeń publicznych Naczelnej Izby Lekarskiej umożliwiłaby nie tylko klarowną lokalizację źródeł medycznej pseudowiedzy, ale również stanowiłaby narzędzie do rozróżniania prawdy opartej na dowodach naukowych od zwykłego kłamstwa.
Drugą moją propozycją jest dokonanie zmian w procesie zdobywania stopni naukowych. Naukowiec powinien prowadzić badania naukowe, uczyć studentów oraz promować naukę. Uważam, że działalność na rzecz promocji nauki powinna być bardziej punktowana przy uzyskiwaniu stopni naukowych. To rozwiązanie może przynieść efekty w stosunkowo krótkim czasie oraz pod względem organizacyjnym jest mniej skomplikowane i dużo tańsze.
Nie można biernie patrzeć
Niezależnie od tego, czy zaproponowane przeze mnie formy walki są realne i możliwe do wdrożenia, uważam, że należy podjąć zdecydowane działania. Inaczej nic się nie zmieni. Największe instytucje i autorytety ochrony zdrowia muszą zrozumieć, że potrzeba dużej systemowej ofensywy świata nauki wymierzonej w świat pseudonauki, który rozwinął się do rozmiarów zagrażających zdrowiu publicznemu.Na sam koniec muszę poinformować o ważnej kwestii. Dosłownie na kilka godzin przed przesłaniem do redakcji tego artykułu dotarła do mnie informacja o niedawno uruchomionej rządowej stronie internetowej, na której gromadzone są fake newsy na temat szczepień przeciwko COVID-19. Każdy, kto spotkał się z nieprawdziwymi informacjami np. w sieci, może je zgłosić poprzez wypełnienie specjalnego formularza dostępnego na stronie www.gov.pl. Ten ruch podjęty przez rząd jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że propozycja utworzenia medycznej listy ostrzeżeń jest możliwa do realizacji.