Wyszukaj w publikacjach
Czy Polska powtórzy hiszpański scenariusz? – o zmianach w kształceniu lekarzy

Masowe kształcenie lekarzy, otwieranie kierunków lekarskich w uczelniach innych niż medyczne, niższa jakość kształcenia, pogarszające się warunki pracy – lekarze obawiają się, że w związku z nawarstwiającymi się problemami w systemie ochrony zdrowia, za kilka lat w Polsce może dojść do spadku jakości usług medycznych oraz emigracji personelu medycznego. Pokazuje to przykład Hiszpanii, gdzie od 2008 roku drastycznie zwiększono liczbę kształconych lekarzy i obecnie wielu z nich opuszcza kraj w poszukiwaniu pracy, a jednocześnie pacjenci narzekają na spadającą jakość świadczonych usług.
Przypomnijmy, że dla studentów medycyny w Polsce przygotowano w tym roku 9406 miejsc. To rekordowa liczba, tylu studentów nie było od II wojny światowej. A ma być ich jeszcze więcej. Z planów rządu wynika, że w 2026 r. będziemy kształcić 14 tys. lekarzy. To jest ogromna liczba, do której próżno szukać odniesienia w innych krajach. Przypomnijmy, że np. w roku akademickim 2007/2008 limit przyjęć na kierunek lekarski wynosił 3213 miejsc. Dla przykładu warto dodać, że Niemcy, które mają dwa razy większą populację – 83 mln, kształcą 10 tys. lekarzy rocznie, a Francja z liczbą ludności na poziomie 67 mln ma limity miejsc na studia w wysokości ok. 6,5 tys. rocznie. Z kolei Szwecja (10 mln obywateli) – 1300. Od października tego roku zwiększa się w Polsce liczba uczelni, w których przyszli lekarze będą się uczyć - 24 uczelnie (w tym 5 niepublicznych).
Środowisko medyków podkreśla, że tak gwałtowne zwiększenie limitów przez rząd nie jest dobrą decyzją, bo to nie braki kadrowe, a źle zorganizowany system ochrony zdrowia jest głównym problemem. Samo kształcenie nie wystarczy, by na polskim rynku było więcej lekarzy. Muszą mieć oni stworzone warunki pracy i płacy zachęcające do pozostania i rozwoju w zawodzie. Tymczasem Adam Niedzielski, szef resortu zdrowia jest zdania, że konieczne jest zwiększanie limitów miejsc, by pacjenci mieli lepszy dostęp do specjalistów.
Możemy próbować rozwiązywać ten problem różnymi rozwiązaniami ad hoc, ale fundamentalnym, strategicznym rozwiązaniem jest oczywiście większa liczba studentów, większa liczba absolwentów, większa liczba specjalistów. Żeby realizować to dzieło, szczególnie po pewnej wyrwie pokoleniowej, która powstała w latach 90., gdzie zaprzestano kształcenia na dużą skalę w Polsce lekarzy czy innych zawodów medycznych – musimy po prostu wszyscy zewrzeć szyki i utworzyć pewien wspólny front kształcenia na bardzo dużą skalę
– mówił szef resortu zdrowia podczas inauguracji Wydziału Medycznego na KUL.
Łukasz Jankowski, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, pisze w felietonie na łamach „Gazety Lekarskiej”, że „zwiększenie limitów nie zostało poprzedzone żadną merytoryczną analizą dotyczącą potrzeb systemu ochrony zdrowia, a także szans dalszego rozwoju zawodowego dla tych młodych adeptów, którzy skończą studia medyczne”.
Próżno szukać planów dotyczących zwiększenia miejsc w szpitalach na stażu podyplomowym czy zwiększenia liczby rezydentur. Czy więc jedynym scenariuszem na przyszłość, który dla tych młodych ludzi zaplanował rząd, jest emigracja?
– pyta prezes samorządu lekarskiego.
W związku z dużą liczbą studentów, pojawi się m.in. problem z kształceniem podyplomowym medyków. W ocenie lekarzy z Porozumienia Rezydentów „obecny system kształcenia podyplomowego nie ma wystarczającej przepustowości na taką ilość absolwentów, zaś próby szybkiego zaadaptowania go będą wiązały się ze znacznymi spadkami jakości również na tym etapie kształcenia”.
By kształcić przyszłych specjalistów konieczni są już wykształceni specjaliści, którzy rezygnują z pracy w publicznej ochronie zdrowia
– zaznaczają medycy z Porozumienia Rezydentów.
Drugą kwestią, która spędza sen z powiek jest kształcenie lekarzy na nowo utworzonych kierunkach w uczelniach, które nie mają nic wspólnego z medycyną. Niektóre otwarto pomimo negatywnej oceny Polskiej Komisji Akredytacyjnej. Lekarze obawiają się, że w związku z tym za kilka lat na rynek trafi wielu absolwentów, którzy nie będą właściwie przygotowani do pracy.
„Samorząd lekarski stanowczo sprzeciwia się obniżaniu jakości kształcenia przyszłych lekarzy, poprzez dopuszczanie do prowadzenia kształcenia na kierunku lekarskim uczelni posiadających negatywną opinię Polskiej Komisji Akredytacyjnej lub, jak w przypadku uczelni w Elblągu, co do przygotowania których pojawiają się wątpliwości” – napisał na początku września prezes NRL Łukasz Jankowski do szefa MEiN.
Braki kadrowe są, ale tylko w wybranych dziedzinach
Środowisko medyczne jest zdania, że strategia przyjęta przez rząd jest zła.
– Opiera się ona na nieaktualnych danych dotyczących liczby lekarzy w naszym kraju, z których wyciągnięto wnioski, że w Polsce brakuje lekarzy. Nie jest to prawdą. Teraz wiemy, że te braki nie są aż tak dramatyczne. Nie jest to z pewnością taka liczba, by tak mocno zwiększać limity przyjęć na studia. Oczywiście są sektory, gdzie te niedobory są duże, np. w chirurgii, ale MZ nic z tym nie robi. Zwiększa jedynie limity w sposób całkowicie nieograniczony. Mamy skokowy wzrost przyjęć na studia i zapewnia się społeczeństwo, że jest to krok w kierunku poprawy systemu. To nie jest zarządzanie, to jest obietnica, że za 10-15 lat może będzie lepiej. Biorąc pod uwagę demografię, sytuację gospodarczą, fakt, że nie wzrosną nakłady na zdrowie nie będzie możliwości opłacenia takiej liczby rezydentów, zatrudnienia lekarzy, gdyż już teraz podmioty publiczne borykają się z finansowaniem i mają problem z zatrudnianiem specjalistów. Celem tej strategii jest to, żeby społeczeństwu pokazać, że wykonuje się jakieś działania, zabezpiecza się interes lekarzy, ale są to tylko obietnice. Pacjent ich nie potrzebuje, on chce teraz mieć dostęp do lekarzy – mówi Filip Pawliczak, członek Naczelnej Rady Lekarskiej.
Według danych GUS z 2019 r. bezpośrednio z pacjentem pracowało 125,4 tys. lekarzy, co stanowi około 3,3 lekarza na 1000 mieszkańców.
Jest to prawie średnia europejska, co skłania do refleksji, że problem nie leży w liczbie lekarzy, lecz w ich zagospodarowaniu. Ogromna część specjalistów rezygnuje z pracy w publicznej ochronie zdrowia z uwagi na złe warunki pracy - braki kadrowe okazują się więc nie być przyczyną, a konsekwencją
– zauważa Porozumienie Rezydentów.
Hiszpanie wyjeżdżają do Francji i do Niemiec
Medycy obawiają się, że drastyczne zwiększenie liczby miejsc na studia, obniżenie jakości kształcenia, doprowadzi w Polsce do masowej emigracji lekarzy w przeciągu kilku lat. Limity przyjęć na studia w Polsce już znacznie przewyższyły limity przyjęć, które były w Hiszpanii. Tam w 2008 roku drastycznie zwiększono liczbę kształconych lekarzy. Początek wzrostu tendencji emigracyjnej zbiegł się w czasie z wejściem na rynek pierwszych dwóch roczników o znacznie zwiększonych limitach przyjęć. Był to rok 2009 i 2013. System ochrony zdrowia nie był w stanie „przyjąć” wszystkich absolwentów z tamtych roczników. Wtedy też wzrosła liczba pobieranych zaświadczeń niezbędnych do emigracji. Obecnie naukę pobiera tam ok. 7 tys. przyszłych lekarzy rocznie na 53 wydziałach lekarskich, a jednocześnie 4 tys. medyków każdego roku pobiera zaświadczenia z myślą o emigracji. Prognozy mówią, że być może niebawem liczba ta przekroczy 5 tys. podczas gdy w 2008 r. było to zaledwie 600 osób. To osoby wykształcone na hiszpańskich uniwersytetach, za publiczne pieniądze, które zasilać będą francuską lub niemiecką ochronę zdrowia. Wyjeżdżają, bo nie dla każdego absolwenta jest miejsce rezydenckie czy inny rodzaj zatrudnienia. Hiszpańskie dane pokazują, że w związku z gwałtownymi przyrostami limitów miejsc na studia lekarskie, z powstawaniem nowych wydziałów lekarskich, dużą podażą absolwentów medycyny i jednoczasowym otwarciu się na imigrację lekarzy, spośród osób, które przystąpiły do rekrutacji na specjalizację w 2020 roku w Hiszpanii (14968 osób) - bez miejsca specjalizacyjnego pozostało aż 7615 kandydatów, a ponad 4100 lekarzy poczyniło kroki w kierunku emigracji.
Gdzie pojadą Polacy?
W Polsce do 30 września 2022 r. zaświadczenia o postawie etycznej potrzebne do pracy w innych krajach Unii Europejskiej pobrało w Naczelnej Izbie Lekarskiej 582 lekarzy i 140 dentystów. Zdaniem Naczelnej Rady Lekarskiej, tak dużej liczby wydanych wniosków izby lekarskie nie notowały od lat. Jak wskazuje środowisko, obecna sytuacja w Polsce jest kalką procesów, które w Hiszpanii działy się kilka-kilkanaście lat temu. – Trzeba o tym mówić, byśmy nie popełnili tych samych błędów – alarmują medycy. Hiszpania, podobnie jak Polska obecnie boryka się również z napływem imigrantów (z krajów Ameryki Łacińskiej). Gdy patrzymy na Polskę, widać pewne podobieństwa – nie znamy skali imigracji lekarzy ze Wschodu. Wydaje się, że dopiero stoimy u progu nasilonych ruchów imigracyjnych lekarzy z Ukrainy, Białorusi, ale z powodu długości trwania procesów administracyjnych ruchy te jeszcze nie znajdują odzwierciedlenia w dostępnych statystykach. Wszystkie te procesy doprowadziły do tego, że pacjenci hiszpańscy skażą się, że w ostatnich kilku latach znacznie pogorszyła się jakość usług zdrowotnych. Czy taki scenariusz czeka też Polskę? Zdaniem medyków, niezbędna jest koordynacja pomiędzy tempem kształcenia lekarzy na wydziałach lekarskich a możliwościami kształcenia podyplomowego lekarzy i zatrudnienia w systemie ochrony zdrowia, a także wyznaczenie punktu końcowego określającego “optymalną” dostosowaną wielkości populacji Polski liczbę lekarzy i następujące dostosowanie do niego wysokości limitów przyjęć na studia lekarskie, aby zapobiec kształceniu na eksport. Na argumenty środowiska dot. krytyki zwiększania liczby studentów na uczelniach medycznych, minister zdrowia odpowiada, że jest zdziwiony tym zarzutem i że „to głos lobby obawiającego się konkurencji”.
– Traktuję te głosy krytyki, które wcześniej mówiły, że jest za mało specjalistów, jako typowy korporacyjny głos, działający w interesie lobby, które nie chce większej konkurencji – mówił minister zdrowia Adam Niedzielski w rozmowie z Rynkiem Zdrowia. I zapewnił, że resort pracuje nad poprawą jakości kształcenia. Środowisko medyczne podkreśla jednocześnie, że nie jest przeciwne wzrostom limitów miejsc, ale powinno to być poprzedzone rzetelną analizą systemu ochrony zdrowia i potrzebami w tym zakresie.
– Obecnie te wzrosty są kompletnie nie dostosowane do realiów. Nikt nie wyliczył, jak to wpłynie np. na przepustowość szkolenia podyplomowego – mówi Filip Pawliczak. Dla przykładu warto podać, że w Hiszpanii przepustowość szkolenia podyplomowego wchłania jedynie połowę osób w danym roku przystępujących do rekrutacji. – Dlatego, decydując się na zwiększenie liczby wydziałów lekarskich w Polsce i limitów przyjęć na studia medyczne, warto przyjrzeć się temu, co zdarzyło się w Hiszpanii, żebyśmy w Polsce nie produkowali lekarzy na eksport.
Przypomnijmy, że Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie opublikował raport, z którego wynika, że lekarze nie są zadowoleni z panującej w ochronie zdrowia sytuacji. Z raportu wynika, że 15 proc. lekarzy i 10 proc. pielęgniarek zamierza odejść z polskiego rynku pracy, gdy zakończy się pandemia koronawirusa. Zapowiadają wyjazd z kraju albo całkowite odejście z zawodu. Porzucić aktualne miejsce pracy chce 13 proc. lekarzy. Jeśli chodzi o pielęgniarki, to 6,3 proc. planuje odejście z zawodu, a 3,8 proc. migrację. Dodatkowo ponad 8 proc. pielęgniarek bierze pod uwagę ograniczenie aktywności zawodowej. 18 proc. chce natomiast zmienić miejsce zatrudnienia.
Nie ma już sita, które przesieje kandydatów
Ogromne emocje w środowisku wywołuje kształcenie medyków w uczelniach innych niż medyczne. Medycy są zdania, że takie decyzje są bardzo niebezpieczne, zarówno dla lekarzy jak i pacjentów. Lekarze podnoszą, że zbyt mała liczba kadry dydaktycznej obniży drastycznie poziom kształcenia. Obawiają się też, że na rynek trafią niedouczeni medycy, z którymi obecni lekarze będą musieli pracować. I tu medycy podkreślają, że konkurencji się absolutnie nie boją, bo lekarze, którzy za 6 lat skończą studia w żaden sposób nie będą zagrażać ich pozycji.
Te osoby co najwyżej będą stanowiły konkurencję dla samych siebie. My się po prostu obawiamy, że do zespołów trafią osoby, które nie będą właściwie przygotowane. Wtedy współpraca może być trudna dla obu stron. Nikt nie będzie chciał pracować z ludźmi, którzy mają niskie kompetencje. Bo to oznacza, że doświadczony lekarz będzie musiał wykonywać wiele czynności za nich, nadzorować ich pracę. Do tego dochodzi jeszcze kwestia zaufania do kolegi-lekarza. Lekarze, którzy nie będą dobrze wykształceni stwarzają zagrożenie dla zdrowia i życia pacjentów. Praca z osobami, które mają gorsze notowania nie zapewniają właściwej jakości opieki, to przeciążenie dla zespołu, bardzo to utrudni pracę lekarzom, którzy pozostaną. Może się tak wydarzyć, że ci najlepsi będą zasysani do prywatnych podmiotów, a ci z wątpliwą marką będą zasilać publiczny system ochrony zdrowia i nie będzie to korzystne dla pacjentów
– mówi Filip Pawliczak.
Jak zaznaczają medycy, obecnie w Polsce nie ma żadnego sita, które zablokuje osoby, które nie nadają się do tego zawodu. Mamy niż demograficzny, jest o 100 tys. mniej maturzystów niż 10 lat temu, 3 razy więcej miejsc na studia medyczne, na które można się dostać bez trudu. I w tej sytuacji problemem jest także egzamin LEK, który zdaniem lekarzy nie weryfikuje wiedzy i umiejętności w odpowiedni sposób.
Można go zdać bez problemu, wystarczy wykuć pytania z bazy. Jeśli absolwent kończący wątpliwej jakości uczelnię, zda ten egzamin, nie ma żadnej gwarancji, że na rynek trafi dobry specjalista. Według mnie lepszym rozwiązaniem byłoby zorganizowanie egzaminu, nad którym pieczę sprawowałby samorząd lekarski
– dodaje dr Pawliczak.
Medycy mają receptę na poprawę sytuacji
– To, co się dzieje w ochronie zdrowia to element strategii politycznej. Mówi się, że kształcimy lekarzy, ale nikt nie pyta jakie będą tego efekty. Nie wiemy do jakiego celu dążymy. To spirala absurdu i karmienie ludzi obietnicami – mówi Pawliczak. Medycy mają gotowe rozwiązania na poprawę sytuacji w ochronie zdrowia. – Problem w tym, że rząd nas nie słucha, wybierają tylko wybiórczo nasze hasła, ale brakuje faktycznego zarządzania. My proponujemy rozwiązania, które mogłyby już teraz się sprawdzić, ale nikt tego nie bierze pod uwagę. Rozwiązania proponowane przez rząd nie wymagają obecnie żadnych nakładów finansowych, dlatego są tak chętnie podsuwane– dodaje lekarz. Wśród postulatów lekarzy są: zwiększenie finansowania publicznej ochrony zdrowia zamiast otwierania nowych kierunków lekarskich, zwiększenie wydatków na zdrowie z jednoczesnym podniesieniem pensji w sektorze publicznym, zatrudnienie asystentów medycznych, dzięki którym odbiurokratyzuje się pracę lekarza i dzięki temu zwiększy się jego dostępność dla pacjentów tu i teraz.
W Polsce problemem nie jest brak lekarzy, a ich dystrybucja m.in. pomiędzy sektorem publicznym a prywatnym. Lekarze są w systemie, ale prywatnym. Należy stworzyć mechanizm, by chętnie pozostawali w państwowej ochronie zdrowia, właśnie zapewniając im odpowiednie warunki pracy i płacy. Lekarze przestali akceptować złe warunki pracy i wolą zatrudniać się w prywatnej ochronie zdrowia. Oczywistym celem rządzących jest, by zapewnić funkcjonowanie systemu ochrony zdrowia jak najniższym kosztem. Chcemy informować, że to co teraz robi rząd nie przysłuży się ani środowisku lekarskiemu ani tym bardziej naszym pacjentom
– mówi lekarz.
