Wyszukaj w publikacjach
Kto będzie kształcił studentów? – są problemy z utrzymaniem dydaktyków

Niskie wynagrodzenie, malejący prestiż zawodu i sporo obowiązków poza dydaktyką – to główne przyczyny, z powodu których kadra akademicka odchodzi z uczelni. Biorąc pod uwagę także wiek emerytalny wykładowców, coraz większą liczbę uczelni kształcących przyszłych lekarzy, zachodzi poważna obawa, że w przyszłości nie będzie miał kto uczyć.
Brak kadry akademickiej to problem wielu uczelni medycznych. Jak podkreślają władze uniwersytetów, już dziś są kłopoty z utrzymaniem pracowników i zatrudnieniem nowych. Gdy resort zdrowia zrealizuje swoje plany i będziemy kształcić 10 tys. studentów kierunku lekarskiego rocznie, może zabraknąć dydaktyków, którzy będą przekazywać wiedzę.
– Są takie obszary medycyny, gdzie już teraz widać znaczny niedobór pracowników. Nie udaje się znaleźć nowych, więc ci, którzy pracują, są obciążeni ogromną liczbą nadgodzin. W niektórych dziedzinach, w Gdańskim Uniwersytecie Medycznym, jest bardzo dużo wakatów nauczycielskich w dziedzinach takich jak: pielęgniarstwo, stomatologia, patofizjologia, fizjologia, choroby zakaźne
– mówi prof. Marcin Gruchała, przewodniczący KRAUM.
Głównym powodem są bardzo niskie płace nauczycieli akademickich.
– Wykładowcy wolą inwestować swój wysiłek i czas, wykonując świadczenia medyczne, bo w ten sposób mogą zarobić znacznie lepiej niż ucząc studentów. Trzeba też pamiętać, że naturalnym etapem są odejścia na emeryturę. By zatrzymać kadrę, trzeba zaoferować godziwe warunki pracy i płacy. Uczelnie oferują godziwe warunki pracy, natomiast warunki płacowe są takie same, jak w całym szkolnictwie wyższym, czyli znacznie poniżej oczekiwań pracowników
– mówi prof. Gruchała.
Kadra dydaktyczna z renomowanych uniwersytetów odchodzi też do innych, nowych uczelni. Jak podkreśla dr. hab. Agnieszka Zimmermann, prof. uczelni, prorektor ds. jakości kształcenia, GUMed, praca dydaktyczna to bardzo duże wyzwanie intelektualne, ale też emocjonalne i powinna być należycie opłacana.
– To ponoszenie odpowiedzialności za przygotowanie do zawodu pracowników, którzy na co dzień wykonują wyjątkowo skomplikowane zadania. Z powodu niskich wynagrodzeń, młodzi ludzie wolą wybrać lepiej płatne posady, które oferuje im komercyjny rynek usług medycznych. Jeśli nie zmieni się wysokość wynagrodzenia, nie będzie miał kto uczyć
– mówi prof. Agnieszka Zimmermann.
Według dr Janusza Ligęzy, prodziekana Wydziału Lekarskiego i Nauk o zdrowiu z Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego, praca dydaktyka nie wiąże się też już z takim prestiżem jak dawniej.
– Studia rozpoczynają kolejne roczniki coraz słabiej przygotowane na niższych poziomach kształcenia, co wymaga większego nakładu pracy, nadrabiania zaległości. Dochodzi też sporo pracy administracyjnej. Mniejsza liczba kadry medycznej zaangażowanej w proces kształcenia obniża jakość nauczania. Lekarze muszą realizować więcej godzin ze studentami, co odciąga ich poniekąd od innych obowiązków, a to w przyszłości jest droga do wypalenia zawodowego
– mówi dr Ligęza.
Krakowska Akademia im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego obecnie zatrudnia wystarczającą liczbę pracowników, aby realizować zajęcia dla studentów przyjmowanych w ramach przyznanych limitów, ale w przeszłości miała problemy ze znalezieniem wykładowców, głównie wąskich specjalizacji.
Są entuzjaści – ważniejsza nauka niż zarobki
Jak zaznaczają władze uczelni, poza niektórymi deficytowymi obszarami, istnieje zastępowalność kadr.
– Nawet jeżeli nie zawsze płaca jest atrakcyjna, to wiele osób jest zainteresowanych nauką i możliwość rozwoju naukowego i zawodowego, zdobycia wysokich kwalifikacji czy pracy w nowoczesnym miejscu może rekompensować niedostatki wynagrodzenia. To jest magnesem, który przyciąga do pracy w uczelni medycznej. Ale jak to będzie wyglądało za parę lat, zależy od decyzji rządzących. Dziś ich reakcja jest zdecydowanie poniżej oczekiwań pracowników. KRAUM i KRASP cały czas mówią o podniesieniu wynagrodzeń w szkolnictwie wyższym
– mówi prof. Marcin Gruchała.
Dr Janusz Ligęza nie obawia się, że w przyszłości nie będzie miał kto uczyć studentów, bo wśród lekarzy jest spora grupa entuzjastów, którzy widzą swoją misję w przekazywaniu swojej wiedzy i doświadczenia młodszym pokoleniom.
– Mamy dobre doświadczenia w tej kwestii, bo kilkoro naszych tegorocznych absolwentów kierunku lekarskiego deklarowało chęć pracy na uczelni. Dwójka absolwentów już wdraża się w prowadzenie zajęć z anatomii pod baczną opieką naszej wykwalifikowanej kadry dydaktycznej. Pozostali muszą poczekać do momentu spełnienia wymagań dla prowadzących zajęcia kliniczne określonych w standardach kształcenia. Pytanie jest inne: czy mamy wystarczająco dużo kadry do kształcenia umożliwiającego zastępowanie lekarzy przechodzących na emeryturę nowymi absolwentami? Mam na myśli liczbowo, bo wiedzę, umiejętności i doświadczenie nabywa się przez lata. Co więcej, czy jesteśmy w stanie dogonić Europę pod kątem liczebności kadry medycznej w przeliczeniu na liczbę obywateli?
– zastanawia się dr Ligęza.
Warto wiedzieć, że uczelnie prowadzą programy, które zachęcają młodych ludzi do pozostania na uczelniach, ale ze względu na ograniczone finansowanie, to wsparcie jest na ogół dalece niewystarczające. Prof. dr hab. Adrian Chabowski, prorektor ds. kształcenia Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, także zauważa problemy kadrowe, które są spowodowane głównie niskimi płacami i obawia się, że w przyszłości może zabraknąć dydaktyków, jeśli nic się nie zmieni. Białostocka uczelnia, w związku z rosnącą liczbą miejsc na studiach, musiała rozwinąć współpracę z innymi jednostkami szpitalnymi, by móc utrzymać jakość kształcenia na jak najwyższym dotychczasowym poziomie.
Uniwersytet Medyczny w Lublinie na tę chwilę nie obserwuje istotnego odpływu kadry dydaktycznej.
– Zapewniamy najwyższe standardy kształcenia i adekwatną do liczby studentów obsadę kadry dydaktycznej. Staramy się zapewniać jak najlepsze warunki pracy dydaktycznej, naukowo – badawczej oraz stwarzamy możliwości do rozwoju według najlepszych wzorców obowiązujących w europejskiej i globalnej przestrzeni edukacyjnej
– mówi dr Wojciech Brakowiecki, rzecznik prasowy Uniwersytetu Medycznego w Lublinie.
Jakość kształcenia przede wszystkim
Obawy środowiska budzi otwieranie kierunków lekarskich w uczelniach innych niż medyczne.
– Uruchamianie kierunków medycznych, a w szczególności lekarskiego, na uczelniach, które do tej pory nie prowadziły tego typu kształcenia, nie prowadzą szpitali klinicznych, badań w zakresie nauk medycznych czy nauk o zdrowiu, jest w mojej opinii i w opinii rektorów wszystkich uczelni stowarzyszonych w KRAUM obarczone poważnym ryzykiem i bardzo niebezpieczne. Chodzi nie tylko o jakość kształcenia, ale też ducha kształcenia. Nasza obawa wynika z wielu aspektów. Zorganizowanie kształcenia medycznego to ogromne wyzwanie, wymagające m.in. zapewnienia nauczania praktycznego w szpitalach i dostępu do kadry. Kluczowy jest aspekt kształcenia w środowisku, w którym prowadzi się badania medyczne, ponieważ źródłem wiedzy medycznej, na której opiera się praktyka kliniczna, są właśnie badania. Jeśli przyszły absolwent w procesie kształcenia przeddyplomowego nie zetknie się z nauczycielami akademickimi zaangażowanymi w prowadzenie badań, jeśli nie ma możliwości, by obserwować ten proces lub uczestniczyć w aktywności studenckich kół naukowych, w których realizuje się projekty naukowe, może nie wiedzieć skąd pochodzi właściwa wiedza medyczna oparta na faktach naukowych
– mówi prof. Marcin Gruchała.
Zdaniem przewodniczącego KRAUM, rosnące limity przyjęć na uczelniach medycznych, które od lat kształcą w zawodach medycznych i mają wieloletnią tradycję, to pozytywne zjawisko.
– Statystyki jasno pokazują, że w Polsce mamy niedobór lekarzy. To, że kształcimy więcej lekarzy, to dobry kierunek i trzeba dołożyć starań, by byli oni kształceni dobrze. Ale czy liczba, którą wykształcimy, rozwiąże problem dostępu do kadr medycznych za kilkanaście lat, będziemy wiedzieli dopiero, jak trafią oni na rynek po całym procesie kształcenia
– dodaje.
Zarządzający uczelniami już dziś dostosowują rozwiązania do zwiększających się limitów przyjęć, by utrzymać jakość kształcenia.
– Wszystko zależy moim zdaniem od pewnych lokalnych uwarunkowań, przede wszystkim dostępności wykwalifikowanych wykładowców, z pewnym doświadczeniem dydaktycznym, umiejących skutecznie przekazywać wiedzę teoretyczną. Oni poniekąd tworzą koncepcję nauczania i nadają jej uporządkowany przebieg. Po drugie, ważna jest dostępność szpitali i oddziałów umożliwiających realizację wszystkich efektów uczenia się ze standardów, a na tych oddziałach kadry lekarzy ze stosownymi specjalizacjami lub/i doświadczeniem zawodowym. Dostępność odpowiedniej liczby pacjentów też jest kluczowa. Tutaj widzę realne zagrożenie w przypadku otwierania wielu kierunków lekarskich na uczelniach ulokowanych zbyt blisko siebie. Może to doprowadzić do przeciążenia oddziałów szpitalnych, wykładowców i nauczycieli czy podkupywania kadry pomiędzy uczelniami, co zawsze niekorzystnie wpływa na harmonijną i skuteczną realizację programu nauczania
– dodaje dr Ligęza.
Zdaniem prof. Zimmermann, w związku z rosnącymi limitami przyjęć na studia medyczne, zachodzi obawa, że spadnie jakość kształcenia, ale w dobie masowości kształcenia uczelnie mają doświadczenie z nauczaniem dużych grup studenckich.
– Staramy się dostosowywać metody dydaktyczne do innych potrzeb. Korzystamy z narzędzi nauczania online, zwłaszcza w odniesieniu do wykładów dla dużych grup studenckich, a także szerzej wykorzystujemy nauczanie symulacyjne
– dodaje.