Sky is the limit - rozmowa z lek. Olegiem Nowakiem, "lekarzem na kółkach"
Samo ukończenie kierunku lekarskiego nie jest “sprawą łatwą ani małą”, potwierdzi to każdy obecny i były student medycyny. A co, jeśli oprócz trudności związanych z natłokiem egzaminów i zaliczeń do pokonania są także inne bariery? Jak studiuje się, kiedy trzeba uczęszczać na zajęcia w budynkach kompletnie nieprzystosowanych do potrzeb osoby z niepełnosprawnością? Lekarz na wózku? Czy to w ogóle możliwe? Jemu się to udało. Zapraszam na rozmowę z lek. Olegiem Nowakiem.
- Ukończył pan Warszawski Uniwersytet Medyczny. Wiele budynków dydaktycznych uczelni to zabytkowe budowle wzniesione w czasach, gdy standardy architektoniczne były niedostosowane do potrzeb osób niepełnosprawnych. Można już mówić o uniwersytetach równych szans czy to wciąż utopia?
Bez wątpienia pozostało jeszcze dużo do zrobienia, żeby budynki te były dostosowane do potrzeb osób niepełnosprawnych. Kiedy ja rozpoczynałem zajęcia na kierunku lekarskim, największym wyzwaniem były wszechobecne schody i brak wind w uczelnianych budynkach. Już w trakcie moich studiów część katedr przeniosła się do nowych siedzib dostosowanych do potrzeb osób z niepełnosprawnością.
- Jak więc dostawał się pan na zajęcia?
Już od samego początku i przez cały okres studiowania mogłem liczyć na pomoc kolegów, przyjaciół. Często we dwóch lub czterech wnosili mnie, niejako jak na lektyce, po schodach. Po jakimś czasie w Collegium Anatomicum pojawił się schodołaz, do którego obsługi został przeszkolony pewien pan, pracownik techniczny, a ja miałem do niego numer telefonu. To jednak nie rozwiązywało problemu do końca, bo czasami tego pana nie było akurat w pracy, albo spadł deszcz czy śnieg, a to uniemożliwiało korzystanie z tego urządzenia. Wówczas znów pomagali koledzy.
- Jak wyglądało pana uczestnictwo w zajęciach praktycznych z anatomii? Czy poruszanie się na wózku stanowiło wyzwanie, np. w dostępie do obejrzenia danych preparatów?
Tu na szczęście nie było problemów. Jestem dosyć wysoki, więc nawet z pozycji siedzącej miałem dobre pole widzenia. Jeśli nie byłem w stanie czegoś zobaczyć, to asystent starał się tak preparować, żeby wszystko mi pokazać. Także podczas zaliczeń praktycznych nie zdarzyło się, żeby jakaś szpilka była ustawiona w ten sposób, że nie mógłbym jej widzieć. Zawsze też, tak jak już wspominałem, mogłem liczyć na moich kolegów. Nigdy nie było problemów z tym, żebym nie mógł się “dopchać” do stołu sekcyjnego, zawsze robili mi miejsce w pierwszym rzędzie.
- Tego typu ćwiczeń praktycznych na pierwszych latach medycyny jest mnóstwo. W laboratoriach odbywa się biochemia, także immunologia czy genetyka…
Jeśli chodzi o same ćwiczenia praktyczne, to nie było z tym większego problemu. Oczywiście, znów pojawiał się kłopot związany ze schodami, gdy zajęcia odbywały się w starszych budynkach. Ale same ćwiczenia w laboratoriach nie sprawiały trudności pod względem technicznym, wszystkie probówki i odczynniki były pod ręką.
- A jak na pana sytuację reagowała uczelnia?
Bardzo pomogła mi pani magister Lewicka, która jest pełnomocnikiem rektora ds. osób niepełnosprawnych. Wszystkie moje prośby i uwagi kierowała dalej, jakieś drobne mankamenty, które jej zgłaszałem – np. problem zbyt wysokich krawężników – wszystko to udawało się rozwiązać. Na pierwszym roku, gdy to moje studiowanie wcale jeszcze nie było takie przesądzone, często słyszałem pytania, czym chciałbym się zająć w przyszłości, jaką specjalizację wybrać. Wtedy pani prof. Górnicka, kierownik Zakładu Patomorfologii WUM, powiedziała, że jeśli jednak nie będę chciał być radiologiem (a z takim założeniem już poszedłem na studia), to zawsze mogę zostać histopatologiem, ona nie widzi żadnych przeszkód. Pani profesor walczyła o pomoc dla mnie, udało jej się wygospodarować środki, żeby można było dla mnie zatrudnić asystentów osoby niepełnosprawnej. Finalnie, umowy te zostały podpisane z moimi kolegami z grupy, bo oni i tak wcześniej już pełnili te funkcje. To jest kolejny przykład dobrej energii, z jaką się spotkałem podczas studiów.
- Rozmawialiśmy już o zajęciach stricte teoretycznych, teraz chciałabym zapytać, jak wyglądały z pana perspektywy ćwiczenia w szpitalach. Coś jeszcze trzeba poprawić, zmienić w infrastrukturze? Np. w przebieralniach na bloku operacyjnym?
Szpitale są generalnie dostosowane do potrzeb osoby niepełnosprawnej. A jeśli chodzi o przebieralnie na bloku – korzystanie z nich stanowiło sporą ekwilibrystykę, ale nie jestem pewien, czy takie miejsca muszą i powinny być przystosowane do wymagań osoby poruszającej się na wózku. Byłoby super, lecz, wiadomo, że to bardzo kosztowne, poza tym, niezwykle trudne do wykonania.
- Zdarzały się panu nieprzychylne komentarze, kąśliwe uwagi? Trzeba było przebić jakiś szklany sufit ludzkich uprzedzeń?
Nigdy wprost. Chcę jeszcze raz podkreślić – ja się podczas studiów spotkałem z ogromnym wsparciem, i ze strony kadry, i moich kolegów. To było dla mnie bardzo ważne, wiele mi dało. Pamiętam jedną sytuację, gdy jechałem windą w szpitalu, w przerwie między zajęciami klinicznymi – ktoś z personelu technicznego czy osoba odpowiedzialna za sprzątanie rzucił jakąś niefajną uwagą, jak to, ja chcę wykonywać zawód medyczny, poruszając się na wózku? Zripostowałem, że lekarz powinien pracować przede wszystkim głową, a nie nogami. Gdy zaczynałem studia, dochodzące do mnie pogłoski były dotkliwe, ale z czasem przestałem na takie rzeczy zwracać uwagę. Miałem świetnych ludzi wokół siebie, kolegów i przyjaciół ze studiów, także znajomych mojego brata, który również ukończył medycynę na WUM.
- Na pewno musiały się panu zdarzać kryzysy motywacyjne podczas studiów. Co podnosiło pana na duchu?
Takim przełomem były obozy naukowe, w których uczestniczyłem, m.in. ten w Działdowie, organizowany przez ówczesnego konsultanta krajowego w dziedzinie chorób wewnętrznych pana prof. Jacka Imielę. Świetna przygoda. Gośćmi na tych obozach były często znamienite postacie świata medycyny. Tam poznałem również pana prof. Krzysztofa Filipiaka, wybitnego kardiologa. Okazali mi oni wiele wsparcia, utwierdzali w obranej przeze mnie ścieżce zawodowej, motywowali. Jeśli takie osobistości, szanowani w środowisku naukowcy mówią ci, że się uda, jak nie uwierzyć w siebie?
- Czy od zawsze wiedział pan, że chce być lekarzem?
Już idąc do liceum, do klasy o profilu biologiczno-chemicznym wiedziałem, że chcę się związać z medycyną. Wypadek nie przekreślił tych marzeń. Było ciężko, ale się udało. Ale, co chcę podkreślić – nie udałoby się to – albo też udało, lecz przy nieporównywalnie większych kosztach fizycznych i psychicznych dla mnie – bez wsparcia, jakie otrzymałem. Pomoc kolegów, ale też i wykładowców, nauczycieli akademickich, profesorów. To był motywacyjny kopniak.
- Trenuje pan crossfit, brał udział w zawodach Wheel Throwdown. Sport to dobra odskocznia od pełnego stresu zawodowego życia medyka?
W zawodach brałem udział na czwartym roku studiów. Crossfit jest jedną z moich sportowych pasji. Poza tym, sport kształtuje charakter.
- Dzisiaj jest pan radiologiem, zajmuje się pan flebologią.
Jestem w trakcie specjalizacji w Zakładzie Diagnostyki Obrazowej kierowanym przez pana profesora Waleckiego, konsultanta krajowego w dziedzinie radiologii i diagnostyki obrazowej. Poza tym, pracuję w Doppler Instytut, gdzie pod okiem pana profesora Łukasza Palucha zajmuję się diagnostyką i leczeniem m.in. niewydolności żylnej. Mam to szczęście, że profesor Paluch specjalnie pode mnie przystosował gabinet, odpowiadający osobie niepełnosprawnej, dzięki czemu nie muszę np. wyginać kręgosłupa, schylając się przy podeście do badania żył. To daje o wiele większy komfort pracy.
- Prowadzi pan na instagramie konto @lekarznakolkach. Jakie ma pan rady dla innych osób, które zmagają się z trudnościami, z niepełnosprawnością? Czy zachęciłby je pan do zajęcia się medycyną na pełen etat czy raczej odradzał wybór takiej drogi zawodowej?
To zależy od tego, jakie pobudki nimi kierują. Ten zawód jest cudowny. Na pewno motywacją do zostania lekarzem – choć chyba czasem tak się zdarza – nie powinny być kwestie finansowe. Na medycynę nie idzie się dla pieniędzy, są inne zawody, które pozwalają na godne zarobki w znacznie łatwiejszy sposób. Zresztą, jeśli ktoś wybiera kierunek lekarski z powodu potencjalnego wynagrodzenia, to gdy rozpoczyna pracę, spotyka go rozczarowanie, zderzenie rzeczywistości z jakimiś mitycznymi pensjami, których wysokość jest wzięta z kapelusza. Będę to uważał za swój wielki, osobisty sukces, jeśli ktoś podąży moim śladem, jeśli zainspiruję kogoś do walki o swoje marzenia. Jeśli chcesz być lekarzem, fascynuje cię ten zawód i zdajesz sobie sprawę z tego, że nie będzie to łatwe – to warto, Nie należy przejmować się nieprzychylnymi komentarzami, plotkami, jeśli kiedykolwiek się one pojawią. Wiele barier i ograniczeń tkwi tylko w naszych głowach. A to ludzie tak naprawdę tworzą uczelnię.
Dołącz do dyskusji
Polecane artykuły