Czy koronawirus nas zmieni? Wywiad z psychiatrą i psychoterapeutką
Dr n. med. Agnieszka Popiel opowiada o lęku, relacjach, pomocy i szansie na zmianę w obliczu epidemii koronawirusa.
- W ostatnim czasie cały świat stanął w miejscu. Zamknięte kina, restauracje, teatry, biura. Wszyscy namawiani są do pozostania w domu ze względu na zagrożenie zakażenia koronawirusem. Na obecną chwilę (piątek, 20.03) mamy 378 potwierdzonych przypadków w Polsce; we Włoszech, Hiszpanii, Niemczech i Francji odnotowano ponad 85 tysięcy zakażeń, czyli więcej niż w samych Chinach. Czy jest się zatem czego obawiać w świetle tych liczb?
Dr n med. Agnieszka Popiel (AP): Czy jest się czego bać? Myślę, że tak. Te liczby mówią same za siebie. Z drugiej strony czy jest to zjawisko nowe, które nie jest wpisane w ludzki los? No nie, bo epidemie są i będą. Wielu z nas nie pamięta nawet czasu przed szczepionkami i antybiotykami a wtedy choroby zakaźne wiązały się z olbrzymią śmiertelnością.
Zatem jest się czego bać - jest to bowiem obiektywne zagrożenie. Paradoks polega na tym, że my go nie widzimy i że ono – na razie w Polsce - jest medialne, dlatego, że dziś jeszcze te liczby w Polsce nie są tak przerażające jak te, które dochodzą do nas z Włoch, czy Niemiec. My w tym momencie boimy się liczb. Nie deprecjonuję tego lęku, podkreślam jedynie, że na razie my się boimy czegoś co nastąpi w przyszłości. Czegoś co może nastąpić, ale nie znamy zakresu zagrożenia. Wiadomo, że nawet jeśli spełnią się najbardziej optymistyczne prognozy to na pierwszej linii zagrożenia będą pracownicy różnych służb, lekarze, ratownicy. A to w jakim stopniu poza niedogodnościami życia codziennego i konsekwencjami ekonomicznymi koronawirus dotknie każdego z nas - tego nie wiemy.
- Bardzo często mamy problem z rozróżnieniem takich dwóch emocji jak strach i lęk. Mówimy o tym, że strach jest naszą uzasadnioną reakcją na racjonalne zagrożenia, natomiast lęk może być paraliżującą reakcją na wyobrażone zagrożenie. W świetle tych liczb, które do nas spływają a także wszystkich informacji medialnych, które mamy okazje teraz ciągle śledzić, czy powinniśmy mówić tutaj o strachu przed koronawirusem czy o lęku przed koronawirusem?
AP: W kontekście, w którym rozmawiamy to rozróżnienie ma pewną użyteczność. To strach bywa bardziej paraliżujący w takim sensie, że dotyczy zazwyczaj bezpośredniego zagrożenia życia. Wtedy mówi się "umierać ze strachu", jesteśmy „sparaliżowani strachem” i te wszystkie ostre reakcje dotyczą raczej takiej reakcji bezpośredniego zagrożenia i reakcji „strachowej”. Lęk z kolei związany jest z tym co jest mniej określone, bardziej w przyszłości, jeszcze bardziej niepewne niż to bardziej bezpośrednie zagrożenie. W obecnej sytuacji doświadczamy mieszanki emocji, która wiąże się z tym, że to zagrożenie niby jest bardzo bezpośrednie, z drugiej strony ono jest na tyle niewidoczne, nieokreślone, nie wiadomo skąd przyjdzie. Nasze stany emocjonalne charakteryzują się tym, że spodziewamy się, że może nam coś grozić, czyli spodziewamy się negatywnych, katastroficznych wydarzeń, a w związku z tym odczuwamy pewne wzbudzenie, które jest naturalną, fizjologiczną składową emocji. A obok tego jakie przewidujemy zagrożenie ważne jest też nasze poczucie, że " jakoś damy sobie radę". To jest kluczowa sprawa - na ile uważamy, że jesteśmy zagrożeni i na ile uważamy, że możemy dać sobie radę, wobec tego zagrożenia.
- Czy moglibyśmy to skonkludować to stwierdzeniem, że ta cała panika wynika z lęku przed niewiadomym? Z tego, że nie wiemy co się dalej stanie? Myślę, że większość z nas po raz pierwszy styka się z takim zjawiskiem światowej pandemii i izolacji. Czegoś takiej wcześniej nie doświadczyliśmy. Czy to co nie wiadome jest powodem tego lęku?
Czegoś takiego nie doświadczyliśmy, ale myślę, że świat doświadczył, tylko my nie zwracaliśmy na to aż tak uwagi. W tym czasie zagrożeń na świecie, które są potężne, nieuchronne, zagrożeń życia jest cała masa. Nagle ostatnich tygodniach wiadomości nie zaczynają się od Syrii, nie mówią o Eboli, nie mówią o ludziach umierających z głodu. To ten nasz świat - w środku Europy, w bogatych Niemczech, we Włoszech, tuż po nartach - ten świat się zmieni. Świat był tak samo niebezpieczny, ludzie także umierali w dramatycnych okolicznosciach, tylko Ebolą się mniej przejmowaliśmy, bo ona Europy prawie nie dotknęła. Pozwalam sobie o tym wspomnieć dlatego, że jest to przykład na to, co robimy z naszą uwagą. To prawda, że to zagrożenie jest, ale nagle nasza uwaga już nie jest ukierunkowana na ludzi umierających na grypę, udary, zawały serca, ginących w wypadkach. Oczywiście wiemy, że ten wirus jest bardzo zaraźliwy. Słyszymy co się dzieje. Ale warto zastanowić się na ile potrafimy celowo „podkręcić” nasze emocje ukierunkowując uwagę na pewne wybrane, negatywne aspekty.
- Chciałem jeszcze zapytać o coś, co myślę, że mogło każdemu pojawić się w głowie. Sam obserwuję to rozmawiając ze znajomymi, czy spotykając ludzi w sklepie i aptece - wszędzie pojawia się temat koronawirusa, a wraz z nim mocno odczuwalny lęk. Co zatem możemy zrobić, aby poradzić sobie z tym lękiem, z tą paniką? W jaki sposób uspokoić nasze emocje i jak przetrwać ten czas?
Dobrze byłoby się odnieść - brzmi to może trochę niewiarygodnie w dobie zalewu fakenewsami, ale - do w miarę rzetelnych informacji i nie gubić znaczenia liczb z pola widzenia. Czemuś zaufać. Zdjęcia z bulwarów warszawskich sprzed kilku dni najdobitniej pokazują, że nie wszyscy się tymi informacjami przejmują się w równym stopniu. Jestem za stanem przytrzymania się procedur tam, gdzie wiemy, że one mogą pomóc. Chwilowo wiemy, że jedyne co mamy do zrobienia - nie ma lepszej metody - to, że wszelkimi siłami i ruchem społecznym próbuje się zatrzymać rozpowszechnianie się wirusa. Zaczęliśmy naszą rozmowę od tego, że nasilenie naszego lęku strachu rośnie wraz z tym jak postrzegamy zagrożenie, czyli to na ile myślimy, że coś jest niebezpiecznego. A z drugiej strony, maleje proporcjonalnie do tego jak oceniamy nasze umiejętności poradzenia sobie z zagrożeniem jakie mamy zasoby, aby sobie poradzić. Gdybyśmy więc skupili się na tych naszych możliwościach poradzenia sobie mamy cały repertuar zalecanych zachowań - możemy ograniczyć wyjścia, możemy przestrzegać zasad higieny być może dosyć lekko traktowanych wcześniej. Przypomnijmy sobie ostatnią jesień. W sezonie grypowym przychodziliśmy z katarem do pracy, przytulaliśmy się i witaliśmy się całusem na powitanie z każdym, co było tak naturalne i spontaniczne, że ignorowaliśmy to, że grypa szaleje. Zatem co możemy robić? Możemy skupić się na tych informacjach, które są nam potrzebne do sensownego sposobu poradzenia sobie tu i teraz. A ramach przewidywania niebezpieczeństwa skupić się na informacjach, które też nam sporo mówią. Te liczby są straszne, ale one są straszne przez swoją masę. Zastanawiam się czy ktoś zadaje sobie teraz pytanie ile osób ginie w ciągu roku na polskich drogach? Ile osób umiera z powodów innych - wylewów, udarów? A także z innych powodów, które nie są związane z koronawirusem. Czy wojna i dramat Syrii skończyły się wraz pandemią? Możemy więc zaapelować o skierowanie uwagi na te aspekty teraźniejszości, które mogą nam powiedzieć "chwileczkę, robimy co możemy w tym zagrożeniu, które jest." Tylko czy ono jest takie gigantyczne dla każdego z nas? Zostając w domu ograniczamy pandemię. Ale powstrzymanie się dzisiaj przed wyjściem po marchewkę mimo wszystko nie jest równoznaczne z ratowaniem własnego zagrożonego życia, jest bardzo ważnym prospołecznym zachowaniem.
- Zatem możemy powiedzieć, że powinniśmy skupić swoją uwagę nie na snuciu najgorszych wizji rozprzestrzeniania się koronawirusa i snucia wizji apokalipsy, ale na skupieniu się przede wszystkim na rzetelnych informacjach i ograniczeniu naszej aktywności i kontaktów z innymi do minimum, aby zatrzymać pandemię. Natomiast nie mówimy tutaj w tym momencie o ratowaniu życia tylko o ograniczaniu liczby zarażonych.
Bardzo niewiele osób w Polsce w tym momencie ratuje życie. Co my teraz robimy? Zastanawiamy się jak zająć dzieci, które nie chodzą do szkoły. Oczywiście utrudnieniem jest np. to, że się nie widzą z dziadkami. Na uczelniach intensywnie pracujemy, żeby zamienić zajęcia dla studentów na wersję e-learningową, ale to nie jest ratowanie życia. To jest sytuacja, w której są pewne uciążliwości, niedogodności. Nie wszystko jest uciążliwością. W każdym negatywie bywają też plusy. Warto je dostrzec, bo one mogą nieprędko wrócić. Być może mamy okazję do sytuacji, na które wcześniej nie byłoby szans, bo np. stalibyśmy w korku.
- Poruszyła Pani teraz temat szansy, którą nam daje aktualna rzeczywistość, która zmusza nas do pozostania w domu. Wcześniej może nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu na spędzenie czasu z bliskimi, z rodziną. W tym momencie to nasze życie szkolne jak i zawodowe w całości przeniosło się do domu. Z jednej strony mamy więcej czasu na relacje z bliskimi, z którymi zostaliśmy poddani kwarantannie - czy to dobrowolnej czy koniecznej - ale z drugiej strony ta kwarantanna i to bycie ze sobą jest pewnym byciem razem pod przymusem. Czy to nie jest trochę tak, że ta kwarantanna może pokazać nam pewne braki w relacjach? Pokazać nam, że mamy problem, aby przez dwa tygodnie wytrwać ze swoimi partnerem/partnerką, rodziną? Jak radzić sobie w sytuacjach, w których dochodzi do konfliktów, w których odkrywamy, że jednak nie jesteśmy tak blisko siebie jak nam się to wcześniej wydawało?
Pytanie czy miarą bliskości jest to, że przez 24 godziny na dobę jestem w domu z danym człowiekiem? Znam bardzo dobre relacje, które wymagają dystansu. Myślę, że to jest bardzo ważne pytanie, bo często ludzie zaczynają się obwiniać - "Jak to? Czy ja aby na pewno go kocham? Skoro jest mi trudno teraz, nagle kiedy widzę, że jesteśmy razem 24 godziny na dobę, to nie jest tak łatwo."
To jest bardziej takie nastolatkowe widzenie związku - dwie połówki jabłka na zawsze, w każdym momencie. Powiedziałabym nastolatkowo-platońskie - dwie połówki, które stanowią teraz całość. Myślę, że warto na to spojrzeć z obydwu perspektyw. Z jednej, tej którą zaznaczył Pan przed chwilą, tzn., że trochę jest to wymuszone. Jeżeli byliśmy całkiem zadowoleni z własnego życia i nic nie stoi na przeszkodzie abyśmy byli nadal, to wypracowaliśmy pewną formułę związku, bliskości, w której było nam dobrze. Ona wyznaczała pewne proporcję obowiązków, bycia razem, pewnych obszarów wspólnoty i pewnych obszarów osobno. Teraz ta sytuacja jest sytuacją zdecydowanie stresującą. Stresującą w każdym wymiarze. Jeśli ma tu paść jakiś apel, to będzie to na pewno apel o nie obwinianie się o to, że nie jestem najszczęśliwszą osobą na świecie z powodu ciągłej obecności moich najukochańszych i najdroższych ze mną. Nie ma co się o to obwiniać dlatego, że my mamy różne emocje w stosunku do naszych najbliższych. Ta sytuacja, dla wszystkich niecodzienna ogniskuje różne rzeczy, ale byłabym daleka od stwierdzenia, że to jest prawda o związku - "Skoro tak go kochasz, to jakim cudem nagle nie możecie ze sobą wytrzymać?". Na obecny stan ma wpływ wiele czynników, choćby takich jak to, że każdy z nas ma optymalny dla siebie aktywności. Jej ograniczenie zwiększa poziom doznawanego stresu Wiele osób biegało, część realizowała się w tym, że była lwami towarzyskimi i fakt, że jestem "skazana" na najbliższych, to nie jest moje życie, do którego jestem przyzwyczajona. Myślę, że warto spojrzeć na to i zrozumieć siebie. Warto być wyrozumiałem dla siebie i dla bliskich osób, bo dla nich to też jest stresor. Bądźmy sprawiedliwi - skoro dla mnie to może być obciążeniem, to również może być obciążeniem dla najbliższej mi osoby. Niektórzy przywitają to z radością, bo dawno nie mieli tyle czasu razem. Inni przetrwają oczekując na dawne status quo. Będą zapewne i Ci którzy podejmą decyzję o radykalnych zmianach.
- Czy możemy zatem powiedzieć tym wszystkim osobom, które w tym momencie są w takiej sytuacji, że po raz pierwszy od dłuższego czasu przez tydzień lub przez dwa tygodnie spędzają 24 godziny na dobę ze swoim mężem/ swoją żoną i nagle doświadczają tego, że pojawiają się w nich różne emocje - nie tylko te związane z radością, szczęściem i miłością, ale również emocje np. złości - że każdy z nas ma prawo do różnych emocji, zwłaszcza w takiej sytuacji jakiej teraz doświadczamy?
Zdecydowanie. Każdy z nas ma prawo do emocji. To jest absolutne. Jednak powiem "ale" - od tego jesteśmy homo sapiens, aby te emocje regulować. Czasem w takiej pop-psychologii słyszymy – że złość trzeba koniecznie wyrażać. Powiedziałabym, że czasem tak, a czasem nie - trzeba myśleć o konsekwencjach. Co to znaczy, jeżeli ja sobie daję prawo do wyrażania złości, ponieważ chwilowo mnie coś zirytowało? Jaki to ma wpływ na moich najbliższych? Emocje są naszym ewolucyjnym wyposażeniem do przetrwania. Aktywizują (jak złość radość i lęk), ostrzegają (jak lęk) pozwalają się zatrzymać, żeby oszczędzać zasoby (jak smutek czy żałoba). Złość mówi o tym, że ktoś naruszył moje granice, zrobił coś z czym się nie zgadzam. W związku z tym mam wystarczającą ilość energii aby to zmienić - a tu kwarantanna. Jest to sytuacja bardzo dużej frustracji, tego że nie mogę z tą energią zrobić nic. Wobec tego pojawia się pytanie - czy mam nakrzyczeć na tych najbliższych, żeby odreagować złość na zjawiska, na które nie mam wpływu? Może warto czasem potraktować własne reakcje jako sygnał, który mówi, że może być nam wszystkim trudno i wobec tego warto znaleźć sposoby w tym mikro świecie, który chwilowo nie został przez nas wybrany i - musimy się przeorganizować, każdy z nas. Obydwoje spotykamy się w tej chwili gdzie indziej niż spotkaliśmy się ostatnio, ale tylu kontaktów internetowych nie miałam w życiu, ile w ostatnim czasie. Nagle się okazuje, że dotychczasowy sposób życia został kompletnie zdezorganizowany. Bo ja już nie mam spotkań na które wychodzę i potem mogę zająć się czymś innym. Jest kliknięcie, zaproszenie na spotkanie na Hangout i nagle się okazuje, że pracujemy non stop od kilku dni. Dobrze jest pomyśleć jak w tych nowych okolicznościach zorganizować sobie czas z bliskimi abyśmy ocalili fragmenty dla siebie również. Nawet w maleńkim mieszkaniu. Pozostanie w domu nie oznacza emocjonalnej fuzji 24 godzinnej. To oznacza, że ja też mogę usiąść z książką, że porozmawiam z przyjaciółką w zamkniętym pokoju, a w tym czasie mąż będzie z dziećmi, potem się zamienimy. Nie jesteśmy "skazani" na wspólne bytowanie na zasadach, które nam nie odpowiadają.
- Nazwałbym to takim "me time". Czy mogę zatem powiedzieć, że jeśli jestem w domu ze swoim partnerem/partnerką, dziećmi, ale nie spędzam z nimi całej doby, ale wychodzę wieczorem na godzinę do swojego pokoju, czytam książkę, czy też spędzam chwilę w odosobnieniu, to wszystko jest we właściwym porządku? Czyli powinniśmy mieć prawo do tego aby w czasie, w którym wszyscy jesteśmy w jednym domu, aby zadbać też o ten czas dla siebie?
Bardzo ładnie Pan powiedział - "me time". Ja dodałabym, wszakże "you time". Bez wątpienia "me time" jest potrzebny, ale być może to jest też ten moment abym zobaczyła - "chwila, ja nie zauważyłam, że ta moja córka ma takie talenty rozwinięte w ciągu ostatnich 2 tygodni czy 3 miesięcy". Dlatego wracam do tego od czego zaczęliśmy - do naszego ukierunkowania uwagi na różne zjawiska. Pomyślmy na czym skupiamy uwagę, tu też mamy pewien wybór.
- Czyli właściwie w dużej mierze od nas zależy w jaki sposób przeżyjemy ten czas kwarantanny i izolacji, oraz co z tego wyciągniemy - czy będziemy przez całą dobę skupiać się na informacjach i statystykach ze świata podsycając w sobie ten lęk, czy też przeniesiemy naszą uwagę np. na zbudowanie lepszych więzi i relacji.
Piękna konkluzja. Podpisuje się pod nią.
- Chciałbym na chwileczkę odejść od tego tematu kwarantanny w rozumieniu relacji, a chciałbym rozpocząć kolejne pytania od takiego stwierdzenia, które jest podsumowaniem psychologii różnić indywidualnych. Mówimy, że "różni ludzie w różnych sytuacjach zachowują się różnie". Widzimy obrazy z polskiej granicy z dużymi kolejkami i wiemy, że każda z tych wracających do Polski osób musi poddać się 14 dniowej kwarantannie. Ci ludzie mają różną pracę zawodową, ale także inny charakter, osobowość, temperament. Część z nich może nawet nie odczuć ograniczenia swobody, gdyż naturalnie większość czasu spędzają w domu, ograniczając swoje wyjścia do koniecznych. Natomiast jest też pewnie spora grupa osób, u których objawy lękowe będą zdecydowanie wyższe niż u innych. Nie mam tutaj na myśli lęku przed koronawirusem, ale sam lęk wywołany izolacją i brakiem możliwości wyjścia z domu. Czy możemy mówić o tym, że istnieją pewne grupy społeczne czy też osoby, dla których kwarantanna i poddanie się izolacji może być szczególnie trudne?
Zdecydowanie. To ważne, żebyśmy od tego spostrzeżenia o którym Pan wspomniał zaczęli. To są różnice indywidualne właśnie - nasze różnice w reagowaniu i tolerowaniu, różnego rodzaju stresorów, i reagowaniu na nie przed wszystkim aktywnością. Jedni z nas w sytuacji obciążenia, zwiększonego poziomu stresu reagujemy tym, że się kładziemy pod kocem z książką, a inni muszą iść pobiegać i zwiększyć ilość aktywności. I teraz nagle kwartantanna faworyzuje tych, którzy lubią siedzieć pod kocem. A biedni Ci, którzy lubią działać inaczej, na zewnątrz. Samo ograniczenie aktywności to dla nich dodatkowy stresor. To nie jest czarno-białe i nie chciałabym wybrzmieć nadmiernie upraszczająco, podkreślając że Ci którzy są bombardowani informacjami zagrażającymi wybierają stan pod kocem z książką i słuchają muzyki (czyli regulują poziom odczuwanego stresu zmniejszeniem aktywności) Jednak to jest bardzo ważna kwestia, którą warto w sobie rozpoznać - "dlaczego ja czuję od rana tę kulę w żołądku i chciałabym jakoś to rozładować"? Dlatego, że zostałam zmuszona do bycia w sytuacji, która jest niezgodna z moim sposobem reagowania do tej pory. Dalej przechodzimy w tym dialogu wewnętrznym do tego - "Co mogę zrobić?". Mogę nawymyślać najbliższym - czyli wracamy do pierwszej części naszej rozmowy - albo mogę spróbować poszukać rozwiązania w tych okolicznościach, które są. Internet jest przebogaty, ludzie rozsyłają różne warianty radzenia sobie - w tym również związane z aktywnością fizyczną w ograniczonym stopniu. Warto zadać sobie pytanie - "Chwileczkę. Co to jest to coś, co sprawia, że czuję ten stan narastającego wzbudzenia i o co w tym naprawdę chodzi?". Warto o tym wiedzieć, warto mając to rozpoznanie naszych bliskich wiedzieć, że może im być trudno. Każdy kto ma dzieci wie, że to rozpoznanie jest podstawowe dla opanowania w czasie domowego nauczania i pozamykanych szkół, aktywności 4-5-6 i nasto- latka, co jest wielkim wyzwaniem.
- Chciałem jeszcze zapytać o osoby, które były w procesie psychoterapii czy też były w trakcie leczenia psychiatrycznego. W tym momencie rozmawiając z psychoterapeutami, z lekarzami psychiatrami, otrzymuję informację, że większość z nich rezygnuje ze standardowych spotkań w gabinecie. Czy koronawirus dotyka również obszaru psychiatrii i psychoterapii? Co zrobić, aby nie przerwać już rozpoczętego procesu psychoterapii? Z jednej strony mówimy o tym aby pacjent nie uzależnił się od psychoterapeuty, jednak jest duża liczba osób, które obecnie czuje duży lęk związany z brakiem możliwości fizycznego spotkania. Ostatnio usłyszałem od jednej z osób informację o tym, że dla niej to spotkanie w każdą środę z terapeutą było miejscem, w którym rozwiązywała swoje problemy, panowała nad swoim życiem, czuła stabilność. Co teraz gdy spotkanie w gabinecie jest właściwie niemożliwe?
Oczywiście to jest bardzo szeroki zakres, bo z jednej strony osoby, które cierpią na dolegliwości związane z zaburzeniami lękowymi, są obecnie w nieco trudniejszej sytuacji, gdyż mają nieco zwiększoną podatność - m.in. tę uwagową - na wyszukiwanie zagrożeń. W związku z tym może być tak, że ten poziom lęku jest trochę wyższy. Pacjenci z zaburzeniami psychicznymi w ogóle są taką grupą, u której możemy spotkać nieco bardziej intensywną reakcję na obecne wydarzenia - szczególnie u osób, które mają predyspozycje do zaburzeń lękowych czy depresyjnych. Wielu terapeutów pracujących wyłącznie twarzą w twarz, tradycyjnie, przeszło teraz na wersję online. Dobra wiadomością jest fakt, że wersje online terapii poznawczo-behawioralnej zaburzeń lękowych i depresyjnych są skuteczne. Zatem jeśli jest to dobrze prowadzona terapia, to może odbywać się przez komputer czy za pomocą współczesnych narzędzi. Oczywiście kontakt człowiek-człowiek jest niezastąpiony i tego nie kwestionujemy, ale co do tego czy możemy pomóc opanować lęk, czy możemy pomóc skutecznie zadziałać wobec niektórych dolegliwości za pomocą terapii online czy różnych form terapii mieszanej – możemy - jest na to mnóstwo badań. Bardzo wielu terapeutów dalej pracuje w swoim gabinecie, tyle tylko, że rozmawiają ze swoim pacjentem tak jak my teraz rozmawiamy - online. Wymagane są oczywiście dodatkowe zabezpieczenia, szyfrowane łącze itp., ale to, że jesteśmy w kwarantannie nie oznacza braku kontaktu. A brak kontaktu nie oznacza zagrożenia. Jeśli miałabym spotkania w środę, to być może wymaga to przeorganizowania, bo akurat mój terapeuta ma teraz sytuacje, że musi się zająć dziećmi. To ze wszystkich stron wymaga treningu elastyczności. Ale terapie online są prowadzone. Leczenie farmakologiczne jest oczywiście utrudnione, ale szczęśliwe są już e-recepty i inne sposoby kontynuacji leczenia farmakologicznego. Pamiętajmy, że ta pandemia dotknęła nas w momencie gdzie tych środków zaradczych jest bardzo dużo. Takich środków, które mogą nam pomóc. Oczywiście dramatem jest to, że za pomocą tych samych udogodnień cywilizacyjnych ona się tak rozniosła po świecie - gdyż rozniosła się dlatego, że ludzie jeździli, podróżowali. Jednak z drugiej strony pamiętajmy o tych środkach, które sprawiają, że możemy mieć więcej sposobów poradzenia sobie.
- Czy możemy powiedzieć osobom, które są w trakcie terapii, ale z jednej strony mają lęk przed brakiem kontynuacji terapii, a z drugiej strony obawiają się/ nie chcą przejść na tymczasową formę online, że naprawdę nie ma się czego obawiać i jeśli jest potrzeba konsultacji z lekarzem czy psychoterapeutą, to powinni korzystać z dostępnych rozwiązań cyfrowych?
W sensie skutecznej terapii, kompetencji terapeuty - oczywiście nie ma się czego bać. Natomiast kwestią bardzo ważną jest zadbanie o bezpieczeństwo związane z wyciekiem danych czy też nieodpowiedzialnego umieszczenia w internecie informacji zarówno po stronie pacjenta jak i po stronie terapeuty. Obie strony relacji mają swoje prawa i dobrze, aby się szanowały wzajemnie i postępowały zgodnie z zasadami. Nie będę nawet podpowiadać pól do nadużyć, ale dobrze aby to wybrzmiało, że jedną z koniecznych rzeczy jest zapewnienie takich warunków przez terapeutę, które sprawiłyby że pacjent będzie się czuł bezpiecznie, ale również zapewnienie ze strony pacjenta, że ta jego terapia będzie terapią - czyli wracamy do kontraktu terapeutycznego, do praw obu stron, do nienagrywania bez sensu, tj. do nagrywania tylko wtedy kiedy trzeba. Mogą pojawić się pokusy żeby pokazać jak wygląda moja terapia znajomym - "ja mam teraz unikalną szansę, aby pokazać swoim znajomym moja terapeutkę, zobaczcie co ona robi w czasie sesji", albo wreszcie posłuchać o czym mówi psychoterapeuta z moim synem.
Czyli na pytanie "czy jest się czego bać w terapii online?" odpowiem - jeśli jest to kwintesencja terapii, zgodnie z zasadami to jest ona równie skuteczna w wielu sytuacjach - tam gdzie są badania, tj. w wielu zaburzeniach lękowych w depresji. Komputer i internet to jednak tylko narzędzie. Jak jak nóż, który służy do krojenia i smarowania masła, może także służyć do zabicia człowieka. Narzędzie jest tylko narzędziem.
- Pani Doktor, skupiliśmy się na relacjach w czasie kwarantanny, na różnych sposobach reagowania na lęk w zależności od posiadanego temperamentu i tym jak sobie z tym lękiem radzić, ale nie możemy zapomnieć, że zgodnie z prognozami jesteśmy jeszcze przed szczytem zachorowań. Nie możemy tutaj zapomnieć o całej służbie zdrowia - lekarzach, ratownikach medycznych, pielęgniarkach - ludziach, którzy nie mogą zostać poddani izolacji, a są to ludzie, dzięki którym możemy dzisiaj przetrwać. Ci ludzi w ostatnim czasie pracują po kilkanaście godzin na dobę wiele dni z rzędu. Chciałem zapytać o to przed jakimi wyzwaniami z perspektywy zdrowia psychicznego stoją Ci ludzie oraz jak mogą sobie z tym radzić, a także co my możemy zrobić aby być solidarni i pomóc grupie, która służy nam w tym szczególnym czasie?
Oni stoją przed wszelkimi wyzwaniami. Począwszy od stresu wynikającego z obciążenia, które jest ponadnormatywne, aż po stresory traumatyczne, które wiążą się z konfrontacją z zagrożeniem życia innych ludzi i własnego. Służba zdrowia - ratownicy medyczni, lekarze, pielęgniarki, salowi, salowe, laboranci - mają pełen wachlarz możliwości konfrontacji ze stresorami i na pewno jest to gigantyczne obciążenie. Na pewno trzeba podkreślić, że nie jest to moment na terapię "co zrobić żeby się nie bać". To jest moment na działanie mimo lęku - i wrócę tutaj do początku naszej rozmowy, kiedy mówiliśmy o możliwościach radzenia sobie, bo to dotyczy lęku osób cywilnych i lęku lekarzy również. W konfrontacji z dużym niebezpieczeństwem muszę mieć dostępność środków i umiejętności poradzenia sobie. Dlatego to co można robić teraz wiedząc, że ta konfrontacja nastąpi, to skupić się na tym mianowniku tego ułamka - zagrożenie vs. możliwości radzenia sobie i jak najbardziej doskonalić swoje możliwości zadziałania w tej sytuacji. Dbać o niezbędne zasoby środków zabezpieczających i procedury - nie jest prawdą, że mamy je pod ręką. Nie jest prawdą, że wszyscy lekarze i personel szpitali znają procedury obowiązujące w oddziałach chorób zakaźnych. Dobrze jest zwiększyć swoje bezpieczeństwo poprzez świadomość procedur i sekwencji zachowań. Nie zakładać, że znają je współpracownicy – w wolnych chwilach powtarzać i trenować. I dbać o czas na odreagowanie w zespole. To jest jedna rzecz. A jak my możemy pomóc? Jeśli są to nasi najbliżsi, to możemy zadbać o to, aby mieli szansę na odpoczynek, aby mieli szansę na to, o czym Pan mówił jako o "me time". Ten czas dla lekarza, ratownika, pielęgniarki, salowej, laboranta – kogoś, kto jest przeciążony na dyżurze jest na wagę złota. O ile wcześniej mówiliśmy o tym zaleceniu wobec wszystkich z uśmiechem, o tyle wobec tych, którzy niosą pomoc w zagrożeniu, jeśli doceniamy to co dla nas robią, warto tę potrzebę potraktować priorytetowo. To nie jest czas na terapię, na roztkliwianie się nad sobą, to jest czas na odpoczynek po bardzo trudnym zadaniu do wykonania, przed następnym bardzo trudnym. To jest czas na odpoczynek taki, jaki w świetle różnic indywidualnych ten człowiek uważa za najlepszy dla siebie.
Jeśli na pierwszej linii frontu są nasi sąsiedzi lub przyjaciele – możemy spytać w czym pomóc. Jest wiele możliwości odciążenia zakupy, przyniesienie jedzenia, zadbanie o tych, których oni mają pod swoją opieką – starszych rodziców, dzieci – zadbanie fizyczne i emocjonalne – choćby telefon, kontakt online.
Warto podkreślić jeszcze jedną kwestię - wspominaliśmy o dobrych stronach internetu, są też mroczne – nieprawdopodobna łatwość ferowania, zupełnie bezkarnie, wyroków, osądów – hejt – krzywdzące wypowiedzi w sieci. Jeśli myślimy, że działamy w dobrej wierze i zamierzamy się wypowiedzieć osądzająco, mając zazwyczaj szczątkowe i niekompletne dane - warto zastanowić się dziesięciokrotnie.
- Pani Doktor, na koniec ostatnie pytanie, które myślę, że częściowo może być też takim podsumowaniem tego o czym rozmawialiśmy. Mówiliśmy o tym, że to na co skierujemy swoją uwagę w najbliższym czasie, to od tego będzie zależało to jak ten czas przeżyjemy. W mediach możemy spotkać się ostatnio dosyć często z wypowiedziami publicystów, którzy mówią, że my jako społeczeństwo wyjdziemy z tej pandemii inni, że ten wirus może nas zmienić jako ludzi. Czy rzeczywiście to co dzieje się w tym momencie dzieje jest dla nas jakąś szansą czy zagrożeniem? Czy możemy spojrzeć na to pozytywnie, że wyjdziemy z tego silniejsi? Bez względu na to czy pandemia koronawirusa potrwa jeszcze 2 czy 4 miesiące, wierzymy, że to się skończy a my wrócimy do swojego normalnego trybu życia. Czy ten nasz "normalny" tryb życia będzie taki sam jak przed początkiem pandemii i powszechnej kwarantanny?
AP: Uśmiecham się dlatego, że istotnie to jest wielka szansa. Kolejna szansa na to, żeby skonfrontować się z tym, czy istotnie „historia jest nauczycielką życia” czyli ludzie jako grupa, uczą się historycznie na podstawie doświadczeń. Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Gdyby katastrofy, kryzysy miały ludzi uczyć, to żylibyśmy w świecie aniołów. A tymczasem gdyby nie pandemia, to konfrontowalibyśmy się nieco mocniej w telewizji z zagrożeniem klimatycznym, wojnami, przemocą i z różnymi innymi zjawiskami. Pamiętam rozmowę po katastrofie w Smoleńsku, gdzie dziennikarze pytali czy teraz my jako społeczeństwo będziemy po tym doświadczeniu lepsi? Podobnie po śmierci Jana Pawła II - czy my teraz wysłuchamy jego słów? Wierzę w ludzi, chciałabym ufać, że tak jest, ale racjonalna część podpowiada, że to życie, jeśli przeżyjemy będzie inne przez pewien czas wirusy będą nawracać, potem być może zostanie wynaleziona szczepionka, potem się to oddali, potem znowu przyjdzie wirus i kryzys ekonomiczny w ocieplającym się klimacie. Czyli życie się będzie toczyć. Ale dla wielu będzie to doświadczenie niezwykle znaczące. Trochę na to liczę, że - w sensie indywidualnym - to jest czas, którego możemy dobrze użyć. Nie chodzi o używanie czasu, ale o zwrócenie uwagi na rzeczy, które nam trochę umknęły w momencie, w którym byliśmy dosyć zabiegani - tutaj świat dał nam szansę. W sposób bardzo okrutny, ale jest to szansa na zmianę w nas.
Dr. n med. Agnieszka Popiel
Doktor nauk medycznych, psychiatra, psychoterapeuta (PTTPB, SITCC, EABCT), superwizor psychoterapii (PTTPB). Członkini Working Group on Training w European Association for Behavioural and Cognitive Therapies. Adiunkt w Uniwersytecie SWPS w Warszawie. Prowadzi badania nad skutecznością psychoterapii poznawczo-behawioralnej (programy TRAKT w ramach badań nad PTSD kierowanych przez prof. B. Zawadzkiego (UW).
Inicjatorka powstania i współzałożycielka Polskiego Towarzystwa Terapii Poznawczej i Behawioralnej (PTTPB), Od wielu lat zajmują się psychoterapią poznawczo-behawioralną w praktyce klinicznej, badawczej, działalności organizacyjnej i dydaktycznej. Współautorka, razem z dr Ewą Pragłowską, podręcznika „Psychoterapia poznawczo-behawioralna teoria i praktyka" oraz "Superwizja w psychoterapii poznawczo-behawioralnej. Od marca 2020 członkini medycznej rady doradczej Therapify.
Damian Markowski
Współtwórca, członek zarządu i dyrektor operacyjny w Therapify (https://therapify.ai) - aplikacji mobilnej wspierającej proces psychoterapii. Od 4 lat związany z branżą IT, gdzie zajmował się wdrażaniem rozwiązań webowych głównie na rynku polskim i amerykańskim. Pasjonat projektów z 'social impact'. Wcześniej związany ze Stowarzyszeniem WIOSNA i koordynowaniem projektu Szlachetna Paczka. Prywatnie student ostatniego roku jednolitych studiów magisterskich z psychologii na Uniwersytecie SWPS w Warszawie.
Therapify (https://therapify.ai)
Therapify to aplikacja mobilna zaprojektowana w nurcie poznawczo-behawioralnym, zwiększająca efektywność współpracy pacjent-terapeuta. Aplikacja umożliwia nie tylko zarządzanie gabinetem i kalendarzem spotkań, ale umożliwia również śledzenie postępów terapii, zmian w nastroju i emocjach pacjenta, a także możliwość udostępnienia i przypisania wybranych zadań terapeutycznych (jak np. dzienniki emocji lub dzienniki do pracy z myślami) z poziomu aplikacji. Poza dostępnym już w aplikacji czatem, twórcy zapowiadają wdrożenie w przeciągu kilku najbliższych dni m.in. integrację Therapify ze Skypem, co w czasie kwarantanny umożliwi przeprowadzanie sesji online.
Dzięki wykorzystaniu gotowych rozwiązań do pracy z pacjentem w Therapify, terapeuci mogą zaoszczędzić miesięcznie aż do 60% czasu, który poświęcają na zarządzanie gabinetem i przygotowanie się do wizyty pacjenta (m.in. przygotowanie materiałów). Z kolei przypomnienia o pracy osobistej przed kolejnym spotkaniem z terapeutą sprawiają, że ok. 40% pacjentów jest bardziej zaangażowana w terapię, przychodząc na kolejne spotkanie bardziej przygotowanym.
Dołącz do dyskusji
Polecane artykuły