Po godzinach - wywiad z dr Andrzejem Moliszem
W kolejnej odsłonie cyklu Remedium Po godzinach rozmawiamy z dr n. med. Andrzejem Moliszem, lekarzem w trakcie specjalizacji z audiologii i foniatrii, który poza pracą w szpitalu i na uczelni, pływa jako lekarz i oficer na największych żaglowcach. Przepłynął Atlantyk, zwiedził całą Skandynawię i poznał uroki karaibskich szpitali. Jak wygląda życie na żaglowcu? Z czym musi mierzyć się lekarz i czy żeglowanie jest dla każdego?
- Jak zaczęła się Twoja przygoda z żeglowaniem? Jak to się stało, że zacząłeś pływać jako lekarz?
Zaczęło się od kursu żeglarskiego na Kaszubach, na który zabrali mnie rodzice, gdy miałem 11 albo 12 lat. Od tej pory jeździłem raz w roku na krótki rejs, najczęściej nad Jezioro Wdzydzkie, chociaż zdarzało mi się też pływać po Bałtyku. Uważałem, że takie żeglowanie małym jachtem jest fantastyczne, ale tak szczerze, to nie byłem w to szczególnie zaangażowany.
Gdzieś z tyłu głowy byłem jednak zawsze ciekawy, jak to jest popływać gdzieś dalej. Przez długi czas nie miałem, niestety, ku temu okazji. Dopiero po studiach, razem ze znajomymi o podobnych upodobaniach, zdecydowaliśmy, że chcemy popłynąć w rejs na żaglowcu. W Gdańsku, czyli moim rodzinnym mieście, akurat remontowany był STS Generał Zaruski, na którym planowaliśmy wyruszyć, więcej, niestety, nic nie wyszło z naszych planów. Trochę przez przypadek trafiłem wtedy na rejs na Kapitanie Borchardtcie, gdzie pilnie poszukiwali lekarza. Dostałem telefon, że jest taka sytuacja i dwa dni później byłem już w porcie w Aarhus w Danii. I tak to się zaczęło.
- Na jakich rejsach lekarze są niezbędni?
Lekarzy można spotkać przede wszystkim na dużych żaglowcach, których w Polsce mamy kilka. Najwięcej czasu spędziłem na Fryderyku Chopinie, ale miałem też okazję pływać na Darze Młodzieży, Pogorii czy Kapitanie Borchardtcie. Są to duże jednostki, załoga jest większa niż na małych jachtach i większe jest też prawdopodobieństwo urazów. Oficjalnie jednak to, czy lekarz jest niezbędny na danym statku, podyktowane jest przepisami prawa morskiego, a informacje na ten temat można znaleźć w karcie bezpieczeństwa jednostki. Lekarz jest prawnie wymagany na Darze Młodzieży, żaglowcu Uniwersytetu Morskiego w Gdyni. Na innych żaglowcach obstawa medyczna nie jest obowiązkowa, a jej obecność zależy przede wszystkim od specyfiki rejsu.
Na Fryderyku Chopinie, żaglowcu szkoleniowym, lekarz dostępny jest podczas Niebieskiej Szkoły, to znaczy dwumiesięcznych rejsów na Karaiby i z powrotem, podczas których młodzież, poza żeglowaniem i zwiedzaniem, ma zapewnione lekcje zgodne z programem nauczania. Lekarze potrzebni są również na niektórych rejsach w ramach regat żaglowców „The Tall Ships Races”, które zazwyczaj odbywają się na akwenach europejskich na przełomie lipca i sierpnia. W tym wypadku jest to jednak uwarunkowane umowami z organizatorami rejsów.
- Jak wygląda codzienne życie na żaglowcu?
Załoga na żaglowcach składa się z kilkudziesięciu osób i dzieli na tak zwaną część stałą, zawodowo związaną z żeglarstwem i część szkoleniową lub pasażerską. Jest to bardzo dużo osób w stosunku do powierzchni mieszkalnej, kabiny są nawet 20 osobowe, więc ciężko mówić o prywatności, ale ma to swój urok. Załoga dzieli się na wachty pracujące w różnych godzinach, których celem jest obsługa i prowadzenie statku przez całą dobę. Lekarze nie mają obowiązku uczestniczenia w wachtach, ale jeśli tylko nie mam pracy z pacjentami, biorę czynny udział w pracy na pokładzie
Każdy dzień rozpoczyna się od zbiórki całej załogi na rufie i podniesienia bandery, zwykle z komentarzem kapitana, czyli najważniejszej i decyzyjnej osoby na statku. Na Darze Młodzieży dodatkowo codziennie rano jest obowiązkowa rozgrzewka dla załogi szkoleniowej, która w czasie pobytu na morzu polega na wejściu na maszt na wysokość pierwszej platformy czyli mniej więcej 15 metrów. Posiłki są o stałych porach, gotuje Kuk, który zawsze ma do dyspozycji kilka osób z załogi szkoleniowej. Na niektórych rejsach, szczególnie na Niebieskiej Szkole, zdarzają się uczniowie, którzy, nie oszukując się, nie mają za wiele doświadczenia w obowiązkach domowych. Obieranie ziemniaków dla 50 osób albo lepienie 1000 pierogów jest więc dla nich dużym szokiem.
Obsługa żagli wymaga w wielu sytuacjach udziału całej załogi, co ogłaszane jest „alarmem do żagli”, który na regatach może się zdarzyć kilka-kilkanaście razy w ciągu doby, często w środku nocy. Rozlega się wtedy bardzo głośny dzwonek, na który załoga musi dosłownie w minutę wybiec na pokład i być gotowa do pracy. Często wiążę się to z wchodzeniem na maszty, które np. na Fryderyku Chopinie mają po 37 metrów, co odpowiada mniej więcej dziesięciopiętrowemu wieżowcowi. Jest to na pewno coś, co mocno podnosi adrenalinę, szczególnie przy dużych falach i przechyle, jednak widoki z samej góry są niezapomniane.
- Jakie zakątki świata udało Ci się zwiedzić dzięki swojej pasji? Które miejsce lub rejs zrobiły na Tobie największe wrażenie?
Udało mi się zwiedzić dużą część Europy, szczególnie w obrębie Morza Północnego i Bałtyku. Na Darze Młodzieży płynąłem na Wyspy Kanaryjskie a Fryderykiem Chopinem przepłynąłem Atlantyk i zwiedziłem Karaiby. Żeglowanie daje możliwość wpływania do mało turystycznych, trudno dostępnych miejsc, jak właśnie Wyspy Karaibskie, które są chyba najbardziej egzotycznym akwenem, po jakim pływałem. Na pewno są zupełnie inne niż cała reszta znanych mi miejsc i bardzo fajne żeglarsko z tego względu, że zawsze tam wieje a pogoda jest dosyć przewidywalna.
Jednym z moich ulubionych rejsów, wbrew pozorom, jest ten, w trakcie którego zaczęła się pandemia COVID-19. Wracaliśmy wtedy z Karaibów, jednak przez wprowadzone restrykcje, żadne z wcześniej planowanych państw po drodze nie chciało nas wpuścić do portu. Płynęliśmy więc do Polski non-stop 44 dni, bez możliwości zejścia na ląd, co było w sumie niesamowitym przeżyciem.
- Wielokrotnie brałeś udział w międzynarodowych regatach „The Tall Ships Races” i to z sukcesami. Czym różnią się takie rejsy?
Są to o tyle ciekawe rejsy, że rywalizuje się z całą flotą żaglowców z różnych krajów. Fryderyk Chopin jest co roku faworytem, wielokrotnie wygrywał poszczególne wyścigi a nawet całe regaty, więc szczególnie czuć na nim ducha rywalizacji. Są to bardziej wymagające rejsy nastawione na prędkość. Jest więc więcej pracy przy żaglach, więcej emocji, bo wszyscy chcą wygrać i dzięki temu nie ma czasu na chorowanie. Głównym założeniem tego wydarzenia jest integracja młodych ludzi z całego świata, w portach organizowane są więc imprezy, parady załóg, ceremonie rozdania nagród i wiele innych atrakcji. Na pewno warto wziąć w tym udział, nawet niekoniecznie jako lekarz.
- Z jakimi problemami musi się mierzyć lekarz na żaglowcu? Czy zdarzają się bardzo niebezpieczne sytuacje?
Na żaglowcu można się spotkać z całym przekrojem różnych dolegliwości. Dużym problemem są powszechne infekcje, które ze względu na małą powierzchnię bardzo szybko się roznoszą. Dosłownie widać jak „zaraza” przechodzi z kajuty na kajutę, zdarza się, że choruje cała załoga. Często trafiają się też małe urazy np. przytrzaśnięte przez drzwi palce albo głębokie otarcia dłoni, bo ktoś nie puścił w porę liny. Zdarzają się też złamania, skręcone kostki czy urazy oczu, które mają miejsce wyjątkowo często podczas pracy ze szlifierką kątową. Problemem potrafi też być oczywiście choroba morska, zwłaszcza dla osób, które pierwszy raz są na rejsie. Na szczęście jest na to prosty sposób - kapitan ogłasza koniec chorowania i, co ciekawe, na większość osób to działa.
Zdarzało mi się również kilka poważniejszych sytuacji, w których musieliśmy wzywać SAR czyli Morską Służbę Poszukiwania i Ratownictwa. Szczególnie wśród załogi stałej, czyli osób w różnym wieku, mogą się zdarzyć nagłe stany internistyczne, takie jak zawał serca czy ostry napad kamicy żółciowej i trzeba być na to przygotowanym.
Czasami musieliśmy też zmieniać plany i pilnie zawijać do portu, aby jechać na SOR, bo np. ktoś złamał nogę. Udało mi się dzięki temu zwiedzić kilka ciekawych szpitali i zobaczyć interesujące rozwiązania, np. w Visby pielęgniarki jeździły na wrotkach. Na bardzo egzotycznym Oddziale Ratunkowym na Gwadelupie spędziliśmy natomiast 12 czy 14 godzin. W okolicy niestety nie było żadnego sklepu żeby kupić sobie coś do picia lub jedzenia, w zasadzie niczego tam nie było. W końcu na oddalonym o pół godziny, samotnym stoisku udało mi się kupić banany. Personel szpitala był jednak bardzo miły i zaprosił nas do siebie za rok, kiedy to będą już mieli nowy szpital.
- Jakie warunki trzeba spełnić żeby pływać jako lekarz?
W zasadzie nie ma wielu wymagań, jeśli chodzi o bycie lekarzem. Trzeba mieć prawo wykonywania zawodu a specjalizacja nie ma znaczenia. Na Darze Młodzieży, który jako jedyny jest oficjalnie statkiem, cała załoga musi mieć zrobiony kurs bezpieczeństwa według postanowień konwencji STCW, posiadać świadectwo zdrowia, które wydaje lekarz medycyny morskiej oraz zawodową książeczkę żeglarską.
Na Darze jest się zatrudnionym na umowie o pracę, łącznie ze wszystkimi prawami, jakie przysługują z tego tytułu. Urlopu jednak nie można wziąć w trakcie rejsu, więc należne pieniądze wypłacane są po zejściu na ląd. Trzeba jednak przyznać, że praca na żaglowcu nie jest sposobem na dorobienie się fortuny.
- Czy żeglowanie jest dla każdego?
Myślę, że każdy może spróbować i przekonać się o tym samemu. Dla niektórych problemem będzie na pewno choroba morska, jednak jest to w dużej mierze kwestia osobistego podejścia. Trzeba się nastawić, że każdy, kto ma zdrowy błędnik, będzie w jakimś stopniu chorował, niekoniecznie wymiotował (choć jest to chyba najbardziej uciążliwe), ale może też pojawić się senność, zawroty głowy czy złe samopoczucie. Jest to normalna, fizjologiczna reakcja, która po jakimś czasie mija, co najlepiej widać na dłuższych rejsach. Oczywiście, zazwyczaj im więcej się pływa, tym łagodniej się ją przechodzi, albo nawet dolegliwości wcale się nie pojawiają. Niektórzy, niestety, z tego powodu szybko się zrażają i rezygnują z żeglarstwa. Z drugiej strony, zdarzają się osoby, które mają bardzo wrażliwy błędnik i chorują przez wiele, wiele dni. Raz miałem sytuację, w której chłopak był tak odwodniony, że bałem się, że trzeba będzie wzywać SAR. Miałem problem z podaniem mu jakichkolwiek płynów i ostatecznie musieliśmy położyć go w szpitaliku statkowym.
Jeśli chodzi o jakieś fizyczne ograniczenia w żeglarstwie, to jest ich niewiele. Pod banderą Wielkiej Brytanii pływa nawet żaglowiec zaprojektowany z myślą o niepełnosprawnych STS Lord Nelson, na którym każde stanowisko może być obsługiwane dosłownie przez każdego. Niewidomi sterują za pomocą kompasu akustycznego, osoby na wózkach mogą zostać wciągnięte na maszt przy pomocy wind a niesłyszących wzywa do pracy specjalnie zaprojektowany alarm.
Warto również wspomnieć, że nie tak dawno dwóch polskich niewidomych opłynęło przylądek Horn, czyli jeden z najtrudniejszych akwenów na świecie. Bardzo fajną inicjatywą są też rejsy organizowany dla osób z chorobą nowotworową „Onkorejsy”, które odbywają się na różnych żaglowcach i akwenach.
- Skąd się wzięła w Twoim życiu medycyna? Od kiedy chciałeś zostać lekarzem? Czy to była długa, od dawna planowana droga, a może zagrał przypadek?
Na pewno nie było tak, że od zawsze chciałem zostać lekarzem. Myślałem o innych kierunkach np. o biotechnologii, ale jednak w liceum uznałem, że medycyna daje większe możliwości. Podobało mi się to, że można robić różne ciekawe rzeczy, niekoniecznie pracować w szpitalu. Lekarze potrzebni są w wielu dziwnych miejscach, jak właśnie na żaglowcach czy na stacji badawczej na Antarktydzie, a osobom które nie odnajdą się przy pacjentach zostaje zawsze praca na uczelni czy w firmie farmaceutycznej.
- Jakie masz plany na przyszłość? Czy jest coś, co szczególnie chciałbyś osiągnąć w żeglarstwie?
Na pewno chciałbym zobaczyć Pacyfik i to jest chyba na ten moment najbardziej osiągalne marzenie. Bardzo chciałbym też popływać po wodach polarnych, niestety nie jest to popularny kierunek i chyba żaden polski żaglowiec nie ma go na razie w planach. Oczywiście fajnie by też było przepłynąć się dookoła świata ale muszę to odłożyć do czasu, aż moje dzieci trochę podrosną :).
Dołącz do dyskusji
Polecane artykuły