Wyszukaj w publikacjach

30.06.2022
·

Po godzinach – wywiad z dr. n. med. Karolem Szymańskim

100%

Co dostarcza więcej emocji – operacja na ludzkim ciele czy dźwięk zwiastujący zaburzenia pracy silnika, gdy jest się za sterami samolotu? O swojej pasji w kolejnym odcinku cyklu Remedium "Po godzinach" opowie doktor Karol Szymański – chirurg, ortopeda, pasjonat latania. Czy jego zamiłowanie do lotnictwa zaczęło się w trakcie pracy w Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym, a może pojawiło się znacznie wcześniej? Na czym polega kurs bushpilota, który ukończył w Południowej Afryce? Jakie wymagania musi spełnić przyszły pilot? Co jest medycznym przeciwwskazaniem do zajęcia miejsca za sterami samolotu?  

- Jak zaczęła się Pana przygoda z lotnictwem?

Lotnictwem pasjonowałem się już chyba od 4 roku życia! Gdy byłem w liceum, do naszej szkoły przyjechał pan z aeroklubu ostrowskiego, który zachęcał nas do latania na szybowcach. Od dawna byłem zafascynowany samolotami, dlatego zapisałem się wówczas do aeroklubu, ale niestety – w trakcie wakacji zorientowałem się, że nieco słabiej widzę na jedno oko… Wada wzroku, minus 0,25. Niby niemal żadna – ale za czasów komuny, by zostać pilotem szybowca w Polsce, należało mieć zdrowie lepsze niż amerykańscy astronauci. Zatem moja kariera lotnicza, mimo wielkich marzeń, bardzo szybko się zakończyła. Dopiero gdy pracowałem w lotniczym pogotowiu ratunkowym, na lotnisku Ławica, niedaleko starej bazy pogotowia spotkałem pilota, który mnie uświadomił: “Słuchaj, stary, już od paru lat są inne przepisy i jak najbardziej można latać w okularach…”. I tak oto w 2003 roku rozpocząłem szkolenie szybowcowe w Aeroklubie Poznańskim. W 2006 roku zaś zacząłem robić licencję pilota samolotowego.

- Jak często udaje się Panu znaleźć czas na latanie?

Sezon lotniczy w Polsce (przynajmniej dla osób związanych z aeroklubem) trwa od wiosny do późnej jesieni. Czasem zdarzają się jakieś loty okazjonalne, np. sylwestrowe, ale generalnie jest to mniej więcej osiem, dziewięć miesięcy latania. Ja latam głównie w Aeroklubie Poznańskim, który ma siedzibę na lotnisku w Kąkolewie. Zdarzają się sezony, gdy tych godzin wylatanych mam więcej, w innych mniej. Latam, gdy nadarzy się taka możliwość. Tak, by pogodzić to z pracą i życiem rodzinnym.

- Ile trwa proces od postanowienia do zostania pilotem? Jakie wymagania  – zarówno szkoleniowe, jak i zdrowotne – musi obecnie spełnić osoba, która marzy o lataniu?

Wiele chorób nie jest już przeciwwskazaniem do latania, choć nadal istnieje cała gama schorzeń (np. padaczka lub cukrzyca, choć nie w każdym przypadku, ale o tym za chwilę), które dyskwalifikują przyszłego pilota. Dokładne kryteria zdrowotne zależą też od tego, o jakim rodzaju licencji mówimy – czy to mają być uprawnienia pilota turystycznego (tzw. licencja PPL), pilota zawodowego (CPL)… Ważne jest, by rozpoczynając latanie, cechować się dobrym zdrowiem. Są różne klasy określające stan zdrowia osoby pretendującej do zostania pilotem. Np. jeśli ktoś chce zostać pilotem z licencją PPL (latanie turystyczne), trzeba mieć drugą klasę zdrowia. Z kolei osoby planujące zdobycie licencji pilota zawodowego (CPL) czy pilota liniowego (ATPL) muszą mieć pierwszą klasę zdrowia, wymagania są wówczas znacznie bardziej wyśrubowane. Najbardziej szczegółowy zestaw badań musi być wykonany u osób, które nigdy wcześniej nie latały i dopiero starają się o bycie pilotem – takie badania obejmują m.in. ocenę psychologiczną, badanie internistyczne, laryngologiczne, okulistyczne i neurologiczne. Nie należy zatajać żadnych faktów ze swojej historii medycznej. Jeśli u osoby, która pierwotnie cechowała się dobrym zdrowiem, pojawiają się jakieś nowe schorzenia, to nie muszą one od razu oznaczać końca przygody z lataniem. Nawet na kursie dla lekarzy orzeczników medycyny lotniczej, usłyszałem słowa, że lekarz orzecznik powinien być przyjacielem pilota i pomagać, a nie od razu go skreślać. Są oczywiście pewne ograniczenia. Przykładowo, osoba po zawale serca może latać jedynie w załodze wieloosobowej. Zawsze musi być z nią w samolocie ktoś, kto ma pierwszą klasę medyczną.

- Ma Pan na swoim koncie również ukończony kurs na bushpilota w Afryce. Czy mógłby Pan opowiedzieć naszym czytelnikom, jak wyglądała przygoda z lataniem po drugiej stronie równika? 

Wspaniale wspominam tamten wyjazd. Kiedyś, przypadkowo, natknąłem się w internecie na ogłoszenie o kursie. Już wcześniej widziałem film o lataniu w Afryce, który zrobił na mnie wielkie wrażenie. Oczywiście, uprawnienia bushpilota to nie są uprawnienia wpisywane do licencji lotniczej, to się robi przede wszystkim dla własnej przyjemności. Po skończonym kursie otrzymuje się certyfikat jego ukończenia. 

Pojechaliśmy na lotnisko położone na południowy wschód od Johannesburga - Brakpan Benoni. Pierwszego dnia szkolenia odbyliśmy zajęcia teoretyczne, omawialiśmy różnice w przepisach, odmienności techniczne latania w Afryce, różnice w topografii, ogólne zasady latania w buszu. Dzień drugi to już były stricte zajęcia praktyczne, sprawdzanie umiejętności latania, bo te się różniły się w przypadku poszczególnych uczestników, a na końcu pisaliśmy test, który później został wysłany do Nadzoru Lotniczego Afryki Południowej. Po jego zdaniu otrzymaliśmy odpowiednik pięcioletniej licencji pilota turystycznego w Afryce Południowej.Zatem dopiero od trzeciego dnia kursu zaczęliśmy praktyczne latanie w buszu. Naszą bazę stanowiło Kunkuru, tam spędzaliśmy wieczory. Mieliśmy określony rytm dnia – wstawaliśmy wcześnie, już o 4:30, śniadanie, później 6 godzin latania, tankowanie paliwa i lot powrotny do bazy. W Afryce urzekła mnie mnogość krajobrazów, ale i różnorodność pogody – od rzęsistego deszczu po obezwładniający upał. Na lotniskach, na których uzupełnialiśmy paliwo, nie było żywej duszy – za to znajdowały się tam lodówki, w których było zimne jedzenie, napoje, lody. Na każdej rzeczy była napisana cena, pieniądze zostawiało się w kubeczku obok lodówki.

remedium lifestyle karol szymanski

Specyfika latania w Afryce jest szczególna, tam w każdej chwili na pas lotniczy może wejść dzikie zwierzę, wtedy przed lądowaniem konieczne jest wykonanie tzw. niskiego przelotu. Poza tym, panuje znaczne zróżnicowanie tego, gdzie można wylądować. Są i lotniska piaszczyste, i trawiaste, pasy betonowe, pasy asfaltowe… Jedno lotnisko to była po prostu zwykła droga, po której normalnie jeździły samochody i wyłączano ją z ruchu zaledwie na chwilę, jeśli zgłosiło się zamiar lądowania. Trzeba uważać, bo w Afryce zdarza się, że choć z perspektywy samolotu widzimy miejsce, na którym można wylądować – puste pola wokół olbrzymich farm – to takie pole często przedzielone jest po środku wielkim płotem, co uniemożliwia jakiekolwiek manewry i podchodzenie do lądowania.Jako uczestnicy kursu poznaliśmy też trochę historii. Odwiedziliśmy Lotnisko  Freeway położone między dwoma poligonami. To słynne miejsce, gdzie za czasów apartheidu dostarczano nielegalnie uzbrojenie oraz wywożono tam nielegalnie żołnierzy południowoafrykańskich. Z powietrza zwiedziliśmy również zamkniętą kopalnię diamentów, olbrzymi dół wykopany w ziemi, z którego wydobyto błękitny diament, a także mieliśmy okazję polatać nad Sand City, gdzie odbywały się wybory Miss World. Wyprawa była świetnym doświadczeniem.

- A czy pod względem technicznym latanie w Afryce bardzo różni się od latania w warunkach europejskich?

Lecąc do Johannessburga nie zdawałem sobie sprawy z tego, że leży on niemal na wysokości kilometra nad poziomem morza. Do tego jest tam bardzo gorąco, co sprawia, że powietrze staje się rzadsze, a siła nośna jest mniejsza. Pogodę cechuje znaczna zmienność, lataliśmy tam też na różnych wysokościach. Warunki w przestrzeni powietrznej również czasem mogą być wyzwaniem. Zdarzało się, że po wzbiciu się w powietrze było zaledwie 100, 200 metrów wolnej przestrzeni dostępnej dla samolotu.

remedium lifestyle bushpilot karol szymanski ortopeda latajacy doktor

- Jaki lot najbardziej zapadł Panu w pamięć? Jest jakiś, który wspomina Pan ze szczególnym sentymentem?

Właściwie, gdybym musiał wskazać, byłyby to trzy loty. Pierwszy – do Jastarni. Na tamtejszym lądowisku zdarzyło się kilka wypadków. Faktycznie, w tym miejscu, jak i w ogóle na Półwyspie Helskim, panują trudne warunki. Paradoksalnie, lądowanie okazało się dla mnie całkiem proste, za to start był trudniejszy. Kiedy pracowałem w pogotowiu lotniczym, zdarzył się też świetny lot wraz z kolegą na  szkolenie w Górach Świętokrzyskich. Z lotu ptaka mogliśmy podziwiać Łódź, Kielce. Trzeci lot, który świetnie wspominam, to ten z moją obecną żoną. Polecieliśmy razem nad morze, lądowaliśmy w Kołobrzegu-Bagiczu. Spotkaliśmy się z przyjaciółmi, wybraliśmy na plażę, a wieczorem wróciliśmy z powrotem do Poznania.

Część druga wywiadu z doktorem Karolem Szymańskim już na remedium.md – do przeczytania tutaj

Zaloguj się

lub
Logujesz się na komputerze służbowym?
Nie masz konta? Zarejestruj się
Ten serwis jest chroniony przez reCAPTCHA oraz Google (Polityka prywatności oraz Regulamin reCAPTCHA).