Rak. Wojna, którą zabiera się ze sobą
Diagnoza: rak żołądka. M. spoglądała co chwila niespokojnie na kalendarz, w którym istotna wydawała się nagle tylko jedna data: dzień rozpoczęcia chemioterapii. Kiedy w przededniu na Kijów spadły pierwsze rakiety, 25 lutego stał się tylko parą liczb na kartce papieru. Przestrzeń, którą wcześniej zajmował klarowny plan, wypełniła obezwładniająca niepewność. Kilka dni później M. znajdowała się już tysiące kilometrów dalej, na moim oddziale - wyposażona w plik dokumentów w języku, którym nikt z nas nie władał, i ściskający serce niepokój, ale wciąż gotowa do podjęcia osobistej wojny: tym razem z wrogiem, który usadowił się wewnątrz jej ciała.
„Podstawowe metafory stosowane w opisach raka wywodzą się (…) z języka wojskowego” - Susan Sontag napisała te słowa niemal pół wieku temu, ale my wciąż nie umiemy rozmawiać o raku inaczej, niż jak o konflikcie zbrojnym. To bunt i inwazja komórek, radykalne interwencje, mechanizmy obronne, bombardowanie promieniowaniem, uderzanie chemioterapią, podrzucanie ukrytych ładunków (koniugaty przeciwciało-chemioterapeutyk), wynajdywanie coraz to nowszej i bardziej precyzyjnej broni. To również obmyślanie strategii, zestawianie zysków i strat, ciągłe podejmowanie ryzyka, i w końcu - nieuniknione ofiary wśród komórek-cywili. Choroba nowotworowa wciąż jest jak wojna, przed którą nie sposób uciec, nieważne, ile granic się przekroczy. Mimo to, gdy na myśl przychodzi teraz którekolwiek z tych porównań, to głos więźnie w gardle - bo jeszcze nigdy metaforyka wojny nie była tak rzeczywista, a posługiwanie się nią jeszcze nigdy nie wydawało się tak okrutne.
Dołącz do dyskusji
Polecane artykuły