Wyszukaj w publikacjach

Aby skutecznie i bezpiecznie leczyć i diagnozować ludzi należy, możliwie jak najlepiej poznać prawdę na temat istoty chorób i skutków różnych strategii terapeutycznych. „Prawda” to słowo klucz. Opisuje bowiem to, czy nasze przekonanie znajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Jeśli przekonanie leczącego, choćby nie wiadomo jak silne, ma się nijak do rzeczywistości, podjęte na jego podstawie działania są w najlepszym wypadku nieskuteczne, zazwyczaj zaś po prostu groźne dla pacjenta.
Nauka w medycynie
W historii medycyny próbawano dojść do prawdy na wiele różnych sposobów – na tyle na ile umiano, starano się wyciągać wnioski z obserwacji, modlono się do sił wyższych, szukano znaków w naturze itp. Ostatecznie jednak wykrystalizowała się wspólna droga poznania dla wszystkich dziedzin wiedzy przyrodniczej zwana metodą naukową. Dzięki opracowaniu prawidłowych metodologicznie schematów dochodzenia do wniosków na bazie badań powtarzalnych i prowadzonych według czytelnych protokołów, zyskaliśmy najlepsze narzędzie zbliżające nas do prawdy. Okazało się, że nauka działa, podczas gdy inne starsze metody poznania zwyczajnie zawodzą i często prowadzą na manowce.
Od kiedy medycyna zaczęła przyjmować metodę naukową jako podstawę wszelkich swoich działań, a każdy pogląd przed jego praktycznym zastosowaniem weryfikować zgodnie z jej zasadami, natychmiast pojawił się konflikt ze zwolennikami korzystania z innych źródeł wiedzy. Początkowo oponenci zalążków Evidence Based Medicine znajdowali się również w szeregach lekarzy. Często byli nimi nawet bardzo utytułowani medycy, których siła przywiązania do tradycyjnego systemu ustalania konsensusów opartego na autorytecie budowanym przez całą karierę i dość subiektywnej ocenie doświadczeń zawodowych, sprawiała, że podejrzliwie patrzyli oni na dobrze udowodnione, lecz często rewolucyjne tezy naukowych pionierów. Bardzo szybko jednak dla prawie wszystkich praktykujących medycynę stało się jasne, że metoda naukowa jest najskuteczniejszą i najpewniejszą, a przez to też jedyną etyczną drogą, opracowywania schematów diagnostyki i leczenia. W obliczu niesamowitego przyspieszenia rozwoju medycyny dzięki nauce – pojawienia się wielkich odkryć i ich ewidentnego wpływu na poprawę zdrowia całych społeczeństw, wniosek ten po prostu nasuwał się jako logicznie konieczny. Jednakże…
Uzdrowiciele – prekursorzy teorii spiskowych
….mimo sukcesów naukowego podejścia do zagadnień medycznych, wielu ludzi podejmujących się leczenia, nadal nie stosuje się do jego zasad. Zdrowie to najważniejsza kwestia dla człowieka, a lęk przed chorobą i śmiercią należy do najtrudniejszych problemów dla ludzkiej psychiki. Dlatego też niełatwo pogodzić się z tym, że pomimo rozwoju medycyny, nie na każdą chorobę oferuje ona skuteczną kurację. Między innymi ten fakt napędzał i dalej napędza działalność wszelkiej maści pseudomedyków - uzdrowicieli, bioenergoterapetów, kapłanów, ezoteryków itp. Ich wspólną cechą jest to, że nie są oni w stanie rzetelnie dowieść skuteczności i bezpieczeństwa swoich poczynań. Część z ich praktyk po prostu nie działa i ewentualnie prowadzi do zmarnowania czasu i wyłudzenia pieniędzy, wiele z nich jednak ustawia człowieka w opozycji do współczesnej medycyny, sprawiając, że prawidłowa diagnoza i leczenie są opóźnione, albo wręcz w ogóle do nich nie dochodzi.
Pseudomedycy oczywiście próbują uzasadnić swoje działania i obronić stosowane metody. W tym celu używają zasadniczo jednego z dwóch argumentów. Pierwszy z nich, stary jak sama historia ludzkości, to myślenie magiczne. Ten rodzaj przekonań całkowicie abstrahuje od namacalnej rzeczywistości, a siły uzdrawiającej poszukuje w świecie duchów, bóstw i innych bytów spoza naszej rzeczywistości (tzw. transcendentnych). Dyskusja z przekonaniami zbudowanymi na bazie myślenia magicznego zazwyczaj rozbija się o argumenty o efemeryczną lub z definicji nieuchwytną dla urządzeń pomiarowych naturę leczących sił, czy rzekomą „arogancję” w próbach statystycznego dowiedzenia ich skuteczności. Ponieważ z każdą dekadą rozwoju ludzkości magia coraz bardziej się kompromituje, wielu pseudomedyków odchodzi od tej argumentacji i korzysta z drugiego sposobu - mianowicie próbuje na gapę wsiąść do pociągu z napisem „nauka” i na tym budować swoją wiarygodność. Starają się więc zbudować wrażenie, że propagowane przez nich tezy są solidnie, naukowo udowodnione. Najczęściej, oczywiście, nie dysponują żadnymi wiarygodnymi, recenzowanymi publikacjami naukowymi, które mogłyby wesprzeć ich twierdzenia. W takiej sytuacji jedynym ratunkiem staje się dla nich stworzenie teorii spiskowej (ang. conspiracy theory), w ramach której postulują zmowę jakiś grup interesów, starającej się rzekomo ukryć prawdziwe badania, a wypromować te fałszywe. Na fali tej narracji tworzą swoje własne periodyki, podszywające się napuszonymi nazwami pod poważne źródła, cytują wybiórczo inne badania, tak by zmienić sens oryginalnych artykułów, a autorów opracowań wskazujących na przeciwne wnioski oskarżają o oszustwo na zlecenie wielkich korporacji.
Niefalsyfikowalność
Choć powyższe metody już na pierwszy rzut oka, wydają się szyte niezwykle grubymi nićmi, okazują się na tyle skuteczne, że są w stanie utrzymać pseudomedyków na rynku i zapewnić im niemałe grono pacjentów. Jak to się dzieje? Otóż, aby jakakolwiek teoria w ogóle nadawała się do tego, żeby ją głosić, musi być choćby pozornie wewnętrznie spójna. Całe mnóstwo solidnych dowodów naukowych świadczących przeciwko większości współczesnych teorii spiskowych spójność tę rozbija i sprawia, że owe poglądy tracą moc przekonywania. Głosiciele tych teorii znaleźli jednak uniwersalny sposób, którym próbują obronić swoje tezy przed naukową weryfikacją. Mianowicie, konstruują je tak, aby z samej definicji nie dało się ich sprawdzić i obalić. Mechanizm ten opisał filozof nauki Karl Popper (1902-1994) i nazwał go niefalsyfikowalnością. Polega on na włączeniu w definicję postulatu takiego założenia, które z góry unieważni wszelkie próby jego przetestowania.
Dobrym przykładem ilustrującym zasadę działania postulatu niefalsyfikowalnego jest tzw: „czajniczek Russela”. Alegoria ta została zaprezentowana w 1952 roku przez znanego sceptyka Bertranda Russela. Brzmi ona, że oto wokół słońca orbituje porcelanowy czajniczek, lecz jest on zbyt mały, by wykryły go teleskopy. Skoro nie zgadzasz się, że takie naczynie faktycznie istnieje, udowodnij to! Nie możesz jednak tego uczynić, gdyż nawet przeskanowanie całej orbity słońca nic nie da - czajniczek jest przecież ze swej natury niewykrywalny.
Russel na przykładzie swojego czajniczka celowo pokazał, że włączając w twierdzenie pułapkę niefalsyfikowalności, można postulować i bronić przed krytyką nawet największe absurdy.
„Czajniczek” jest oczywiście hiperbolą - pewną przesadą, mającą na celu pokazać konkretny błąd w dowodzeniu. Jednak zazwyczaj niefalsyfikowalność przenika do dyskursu w bardziej subtelny i podstępny sposób. Wystarczy, że zbuduje się odpowiedni kontekst, naszkicuje grupy interesów, uderzy się we wrażliwe sfery życia człowieka i nawet z tego błędnego dowodzenia czasem urodzi się myśl „a może coś w tym jednak jest”. To zjawisko doskonale widać przy uruchamianiu sieci 5G. Niby wszystkie raporty, pomiary i zakresy dopuszczalnych norm emisji promieniowania elektromagnetycznego negują negatywny wpływ 5G na zdrowie, a mimo to w dyskusjach i mediach społecznościowych wyczuwa się niepokój, a portale aukcyjne zalewają oferty dziwnych urządzeń mających chronić nas przed zgubnym działaniem promieni.
Szczepionki i autyzm
Przyjrzyjmy się teraz kwestii niefalsyfikowalności na przykładzie jednej z medycznych teorii spiskowych. Twierdzenie o szkodliwości szczepień i wywoływanie przez nie autyzmu uzasadniane jest rzekomymi badaniami naukowymi. Jako przykład dowodu często podaje się publikację Andrew Wakefielda w „The Lancet” z 1998 r. W toku weryfikacji okazało się jednak, że całe badanie zostało sfałszowane, zaś samego autora pozbawiono prawa wykonywania zawodu. Raz jednak puszczona w obieg plotka zaczęła żyć własnym życiem, stając się pożywką dla tzw. „antyszczepionkowców”. Aby obronić skompromitowany artykuł skonstruowali oni teorię spiskową, mówiącą (w najmniej oderwanej od rzeczywistości formie) o zmowie firm produkujących udopornienia, które to fabrykują dowody naukowe i dbają, by prawidłowe dane nie ujrzały światła dziennego. Tym sposobem wszelkie dalsze wysiłki badawcze świata nauki są przez zwolenników „stop-NOP” całkowicie negowane. Przecież skoro jest zmowa, nie możesz ufać żadnemu artykułowi! Jakkolwiek byś nie próbował dyskutować z koncepcją autyzmu poszczepiennego, nawet mając na poparcie całe annały rzetelnych badań, żaden merytoryczny argument nie jest w stanie zachwiać wiary tych, którzy wzięli element niefalsyfikujący tę teorię, a więc przekonanie o spisku, za dobrą monetę.
Kiedy wszystkie twoje argumenty rozbijają się o powtarzane jak mantra spiskowe credo, możesz nieco naiwnie pomyśleć, że może da się sfalsyfikować sam element niefalsyfikujący teorię, dopytując spiskowego oponenta czy w ogóle ma jakieś dowody na istnienie owej strasznej zmowy? Próbując tego manewru możesz się jednak poważnie rozczarować. Trafisz bowiem na błędne koło rozumowania, zwane w logice błędem petitio principii, polegające na tym, że dokładnie to twierdzenie którego się dowodzi, jest jednocześnie uzasadnieniem przesłanek mających przemawiać za jego słusznością („Istnieje spisek firm produkujących szczepionki, więc prawdziwe badania, pokazujące, że uodpornienia powodują autyzm są ukryte. Skąd wiem, że jest ten spisek? No przecież to jasne, widzisz przecież że szczepionki powodują autyzm, a badania o tym milczą, więc musi być ten spisek!”). Ewentualnie możesz też być świadkiem czystej, nieskalanej dowodzeniem dogmatycznej wiary - „spisek istnieje, ja to wiem, podpowiada mi to intuicja”.
Spiski istnieją
Nawet gdy rozgryziemy już mechanizm logicznego perpetum mobile napędzającego teorie spiskowe, dalej pozostaje zasadnicze pytanie – dlaczego wciąż znajdują one swoich zwolenników?
Wydaje mi się, że pierwszą przyczyną jest fakt, że nawet wykazanie powyższych manewrów argumentacyjnych – niefalsyfikowalności i trików logicznych, nie daje nam automatycznie jednoznacznego wniosku, że teoria spiskowa jest błędna. Wiemy jedynie (a może aż) tyle, że brakuje przekonujących argumentów na jej poparcie, te stosowane przez jej zwolenników są najprawdopodobniej nieracjonalne, zaś każdy argument przeciw jest odrzucany a priori. Dlatego też nauka nie może ostatecznie dobić spiskowych postulatów. Można więc powiedzieć, że choć złapaliśmy niefalsyfikowalność teorii spiskowych na gorącym uczynku i skierowaliśmy na nią wszystkie reflektory, ta dalej w najlepsze kontynuuje sianie logicznego zamętu.
Powyższy problem wzmaga niestety również fakt, że, jak pokazuje historia świata, spiski się zdarzają. Przykładów nie trzeba daleko szukać. Katastrofa elektrowni atomowej w Czarnobylu w 1986 roku była początkowo ukrywana właśnie w mechanizmie spisku władz ZSRR, czego efektem było narażenie ludności na szkodliwe promieniowanie i niezapewnienie właściwej ochrony radiacyjnej. Dwa lata temu zaś świat obiegła wiadomość, że Facebook sprzedał dane osobowe użytkowników portalu, bez ich zgody, zewnętrznej brytyjskiej firmie. Takie przypadki stanowią wodę na młyn zwolenników teorii spiskowych, którzy ochoczo stawiają znak równości między takimi wydarzeniami, a żmudną i wieloletnią pracą współczesnej medycyny.
Widzimy więc, że do sensownej oceny dziesiątek tez i postulatów, które bombardują naszą głowę każdego dnia, nie wystarczy po prostu ich metodyczne zbadanie. Zawsze bowiem, nawet w najlepszym systemie argumentacji, coś można podważyć, czy znaleźć jakieś braki. Oprócz krytycznego badania dowodów, potrzebujemy więc jeszcze jednego narzędzia, zwanego zdrowym rozsądkiem. Wprawdzie Albert Einstein ironicznie pisał, że „zdrowy rozsądek to zbiór uprzedzeń nabywanych przed osiemnastym rokiem życia”, ale myślę że można śmiało polemizować z tym zdaniem, o ile zadbamy o właściwą definicję. Osobiście uważam, że prawidłowo funkcjonujący zdrowy rozsądek przede wszystkim pozwala człowiekowi na dokonanie szacunkowego intuicyjnego rachunku prawdopodobieństwa zaistnienia jakiś wydarzeń na bazie dokonanej analizy dowodów. Nie jest to oczywiście narzędzie w pełni pewne i precyzyjne, lecz bez niego nie sposób uznać jakiegokolwiek twierdzenia za prawdziwe. To właśnie oszacowanie prawdopodobieństwa na bazie całego kontekstu społecznego wydarzeń pozwoli odróżnić spiski prawdopodobne (jak np. wycieki danych osobowych, czy sprzedawanie nieświeżej żywności przez nieuczciwą sieć handlową) od skrajnie mało prawdopodobnych (jak np. szczepień i autyzmu, 5G, chemtrails itp.).
Skomplikowany świat
Pomimo ogromnego postępu nauki, współczesne czasy są dla wspomnianego zdrowego rozsądku człowieka szczególną próbą. Wiedza o świecie stała się tak rozległa i szczegółowa, że przestajemy rozumieć, w jaki sposób funkcjonuje otaczająca nas rzeczywistość. Specjalizujemy się w poszczególnych dziedzinach, poznajemy je aż do podszewki, stając się ekspertami, jednak nie mamy realnej szansy, by aż tak dogłębnie poznać pozostałe dyscypliny. W efekcie musimy polegać na innych ekspertach. W ten sposób w człowieku tworzy się lęk spowodowany częściową utratą kontroli nad życiem. Jak działa telefon komórkowy, o co chodzi w tym 5G, dlaczego bakteria w szczepionce ma niby nie być groźna, jak tworzy się smuga kondensacyjna? Dla każdego człowieka większość z tych zagadnień, oczywiście w różnej konfiguracji, pozostaje całkowitą tajemnicą. Dyskomfort owej niewiedzy szczególnie mocno daje o sobie znać w kwestiach kluczowych dla przetrwania, takich jak troska o zdrowie i unikanie śmierci. Każdy człowiek ewolucyjnie wyposażony jest w mechanizm zwany paternifikacją, polegający na tym, że jesteśmy genetycznie skłonni do tego aby dziejące się wokół nas zjawiska przyporządkowywać do wzorców zagrożenia, a nie bezpieczeństwa. Z pewnością dla przeżycia osobnika w dzikim, naturalnym dla człowieka środowisku, lepiej szelest krzaków zinterpretować jako zbliżanie drapieżnika, niż niegroźny podmuch wiatru, lecz jednak nie żyjemy już jako koczownicze plemiona na sawannie. Mimo wszystko mechanizm pozostaje, zaś przyjęcie teorii spiskowej i wynikające z tego „wypisanie się” z jakiegoś obszaru funkcjonowania (np. odmowa szczepień) jest metodą przejęcia kontroli i tym sposobem obniżenia lęku.
Nie bez znaczenia jest również wrodzona niechęć człowieka do zmiany przekonań. Utrzymywanie status quo jest bowiem metodą uniknięcia lęku adaptacyjnego. Ten fakt również ściśle łączy się z naszym poczuciem bezpieczeństwa – wychylanie się poza horyzont tego w czym zostaliśmy wychowani i co tworzy nasz światopogląd generuje stres i niepewność. Zawzięte bronienie wcześniej przyjętych i zintegrowanych z naszym systemem przekonań tez, nawet wbrew nawale argumentów im przeczących, można rozpatrywać w kategoriach atawistycznej walki o przetrwanie. Orężem w takiej walce, jest tzw. efekt potwierdzenia. Polega on na niesymetrycznej ocenie danych – wyłaniamy te badania, które wspierają nasze stanowisko, zaś w argumentacji strony przeciwnej jesteśmy w stanie wypunktować nawet najmniejsze niedociągnięcie. To zjawisko w istotnym stopniu przyczynia się do tego, że raz przyjęta teoria spiskowa utrzymuje się w głowach jej wyznawców i trudno ją wygonić zwykłymi metodami dyskusji.
Przekonania różnej jakości
Większość ludzi przykłada dużą wagę do tego, by estetycznie i funkcjonalnie urządzić sobie mieszkanie lub dom. Doskonale wiemy, że dobry efekt wymaga poświęcenia czasu i znacznych środków. Droga na skróty, tańsze zamienniki, czy oszczędzanie na projekcie prowadzą do miernych rezultatów. Niestety nie zdajemy sobie sprawy, że nasza głowa działa podobnie i bez odpowiedniej dbałości o umeblowanie jej wysokiej jakości przekonaniami zamienia się w strych pełen różnych różności. Dobre przekonanie to takie, które najwierniej jak to możliwe odzwierciedla rzeczywistość, a oparte na nim sądy i postulaty są dobrze przemyślane i poparte argumentami.
Takie przekonania nie biorą się znikąd. Idąc przez życie i spotykając się z różnymi poglądami, możemy się raczej spodziewać że do naszej głowy będą wpadały tezy pełne uprzedzeń, logicznych niedoskonałości, czy też te uzasadniane w oparciu o emocje lub atawistyczne mechanizmy przetrwania. Takiego łatwego w produkcji szumu informacyjnego jest po prostu w debacie publicznej więcej, niż mądrych myśli, wymagających do ich przyjęcia refleksji, wysiłku i obiektywności. Dlatego tak istotne jest, aby rozwijać swój aparat krytycznego myślenia, stanowiący bezcenne sito, oddzielające intelektualne plewy od wartościowych tropów.
Wszystko zaczyna się w szkole
Mam jednak przykre wrażenie, że budowanie aparatu krytycznego myślenia jest całkowicie pomijane w systemie kształcenia i wychowania w Polsce. Program nauczania zarówno na poziomie szkoły podstawowej, jak i liceum w ogóle nie kładzie nacisku na takie umiejętności, jak logika, prawidłowe wyciąganie wniosków, ocena wiarygodności badań, czy nawet ogólne rozeznanie w zasadach metody naukowej. Zamiast tego uczniowie otrzymują gotowe odpowiedzi, podane do przyswojenia w dogmatycznej formie. Od lat zwraca się uwagę na niedofinansowanie szkolnych pracowni, w których uczeń mógłby samodzielnie przekonać się o naturze zjawisk chemicznych, fizycznych czy biologicznych. Decydujący cios zadają samodzielności myślenia klucze odpowiedzi do testów i egzaminów, w które trzeba wpasować swoją odpowiedź by zdobyć punkt. W rezultacie nauka, zamiast stać się zrozumiałym narzędziem do wyciągania prawidłowych wniosków, staje się jakimś mitycznym autorytetem, odległym od przeciętnego człowieka i rzekomo zrozumiałym tylko dla etatowych naukowców.
Podawanie wiedzy w formie dogmatów do wyuczenia się, oraz pozostałe niedostatki systemu kształcenia sprawiają, że człowiek staje się podatny na bardzo poważny błąd logiczny zwany argumentum ad verecundiam, czyli argument z autorytetu. Polega on na odwołaniu się w obronie danej tezy do autorytetu osób, czy instytucji ją popierających. Taką „wyrocznią” na początku są wprawdzie rodzice, czy nauczyciele, jednak w dorosłym życiu mogą nią się stać pseudomedycy z profesjonalną stroną internetową i dobrze nagranymi filmami na YouTube, manipulanci, powołujący się na rzekomych amerykańskich naukowców, czy właśnie głosiciele absurdalnych teorii spiskowych. Wszystko to zaś działa w oparciu o brak umiejętności samodzielnego, krytycznego myślenia.
Szerszy problem
Świadoma i racjonalna ocena twierdzeń, które pojawiają się wokół nas na różnych etapach naszego życia, jest bardzo istotna nie tylko w kwestii dbałości o zdrowie, ale również w każdej innej dziedzinie życia. Nie rozwijając krytycznego myślenia i zdrowego sceptycyzmu, niezwykle łatwo dać się oszukać, utracić środki finansowe, czy roztrwonić czas i energię w bezsensownych działaniach. Co więcej, uleganie i uparte trwanie przy poglądach opartych na uprzedzeniach i atawistycznych zjawiskach psychicznych, niebezpiecznie często prowadzi do konfliktów, dyskryminacji i przemocy. Dlatego też warto regularnie przeglądać swoją głowę i oczyszczać ją z przekonań, które w świetle nowych informacji, jakie zdobywamy w życiu, tracą racjonalną podstawę. W systemie szkolnictwa powinna zaś powrócić nauka logiki, jako metody prawidłowego wyciągania wniosków oraz szerszy wykład o zasadach, obowiązujących we współczesnej nauce. Bez promowania samodzielnego, krytycznego myślenia na wszystkich etapach edukacji i zwiększenia społecznego poczucia odpowiedzialności za głoszone poglądy, nie uporamy się łatwo z problemem działających w mechanizmie teorii spiskowych, medycznych absurdów, które niestety skutecznie sabotują racjonalne działania na rzecz zdrowia publicznego.
Referencje:
- Krótka Historia Filozofii, Nigel Warburton, Wydanie polskie z 2011
- Why People Believe Weird Things: Pseudoscience, Superstition, and Other Confusions of Our Time, Michael Shermer, 1997
- https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/siec-5g-niewidoczny-zabojca-teorie-spiskowe-opanowaly-internet-opinie-jak-dziala-5g
- Czarnobyl. Historia nuklearnej katastrofy, Plokhy Serii Wydanie polskie z 2019
- Etyka medyczna z elementami filozofii, Paweł Łuków, Tomasz Pasierski, 2013