Wyszukaj w publikacjach
Chirurgia? Krew, pot i łzy, ale ogromna satysfakcja! Wywiad z najmłodszym profesorem medycyny w Polsce

W 2012 roku ukończył studia na kierunku lekarskim, rok później obronił doktorat, cztery lata później został doktorem habilitowanym, a w 2020 roku otrzymał tytuł profesora z rąk Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej i został najmłodszym profesorem medycyny w Polsce.
Moim rozmówcą jest prof. dr hab. n. med. Michał Grąt, zawodowo związany z Kliniką Chirurgii Ogólnej, Transplantacyjnej i Wątroby Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Profesor jest samodzielnym operatorem transplantacji wątroby i członkiem zespołu transplantacyjnego od 2012 roku. Zainteresowania naukowe i kliniczne Profesora dotyczą leczenia chirurgicznego pacjentów z nowotworami wątroby. Profesor Michał Grąt był wielokrotnie nagradzanym autorem i współautorem prac naukowych, m.in. otrzymał Stypendium Ministra Zdrowia, Laur Medyczny im. Doktora Wacława Mayzla PAN czy Nagrodę Polskiego Towarzystwa Lekarskiego.
Jak wyglądała ścieżka naukowa i zawodowa najmłodszego profesora medycyny w Polsce? Jakie rady ma dla studentów i medyków stawiających pierwsze kroki w pracy naukowej? Serdecznie zapraszam do lektury wyjątkowego wywiadu!
- Dzień dobry Panie Profesorze! Serdecznie dziękuję, że znalazł Pan czas na rozmowę! Od zawsze marzyły się Panu studia medyczne i zawód lekarza?
Nie byłem od początku przekonany do medycyny. Moje liceum znane było z nauczania przedmiotów ścisłych, dlatego pierwotnie myślałem, że to studia inżynieryjno-techniczne będą moją przyszłością. Po pewnym czasie uznałem jednak, że to nie moja ścieżka. Zacząłem poszukiwać czegoś, co mogłoby się stać moją pasją. Padło na zawód lekarza!
- I jak to się stało?
Zacząłem się interesować ścieżką medyczną dopiero w klasie maturalnej. W ramach lekcji biologii przyszedł do nas jeden z byłych absolwentów naszego liceum przeszczepiający nerki w Warszawie. Wstyd się przyznać, ale nie pamiętam nazwiska – może ktoś z Kliniki prof. Macieja Kosieradzkiego. Pan Doktor poprowadził prelekcję na temat transplantacji nerek i pamiętam, że mnie to bardzo zaciekawiło. Od tamtego czasu zacząłem myśleć o medycynie. Idąc na studia, złożyłem papiery na medycynę i równolegle na elektronikę na Politechnikę Warszawską. Dostałem się na obydwa kierunki, ale wybrałem to pierwsze.
- Warszawa była pierwszym i jedynym wyborem?
Tak, nie chciałem się nigdzie przenosić – tu był mój dom rodzinny.
- To jak Pan Profesor wspomina okres studiów na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym?
Oczywiście bardzo miło! To wspaniały czas, ale na pewno bardzo dużo pracy. Chyba wszyscy studenci medycyny powszechnie porównują się ze swoimi koleżankami i kolegami z innych kierunków i widzą, że mamy dużo mniej czasu wolnego. Wspólna nauka buduje także wartościowe przyjaźnie i mocno scala grupę – tych momentów „jednoczenia się w bólu” trochę było, ale same studia wspominam bardzo dobrze. Pierwsze zajęcia z anatomii, kontakt ze zwłokami – to bardzo kontrastowało z tym, czego wcześniej się uczyłem teoretycznie. Od razu byłem zafascynowany tym światem.
- To które zajęcia na studiach były najtrudniejsze? (śmiech)
Myślę o dwóch przedmiotach. Pierwszy to anatomia. Zakres wymaganej wiedzy zależał też od tego na jakiego asystenta się trafiło. Ja miałem bardzo wymagającego asystenta, który wymyślał najróżniejsze kombinacje szpilek. Te szpilki były na każdych zajęciach jako wejściówki – do dzisiaj pamiętam różne zmyłki naszego prowadzącego. Nauka wymagała dużej ilości własnej pracy, ale za to przynosiła wiele satysfakcji. Drugi przedmiot to oczywiście farmakologia. Pamiętam, jak odetchnąłem z ulgą po pierwszym kolokwium ustnym w terminie zerowym u obecnego doc. Macieja Niewady.
- Czy któryś z wykładowców zapadł Panu Profesorowi szczególnie w pamięci?
To właśnie wspomniany Pan Docent Maciej Niewada, którego bardzo pozytywnie wspominam. Jeden z bardziej wymagających nauczycieli, z którymi miałem do czynienia, ale potrafiący w bardzo przystępny i efektywny sposób przekazać wiedzę. Najważniejszą postacią na studiach był dla mnie oczywiście Pan Profesor Marek Krawczyk, ówczesny Kierownik Kliniki i Rektor naszego Uniwersytetu. Pan Profesor włączył mnie w całą pracę naukową i kliniczną. Postrzegam go jako swojego mentora.
- Od początku studiów Pana Profesora padł wybór na chirurgię?
W zasadzie od samego początku. Moja nauczycielka języka polskiego z liceum dowiedziała się, że idę na studia medyczne i doradziła mi, żeby od razu zainteresować się pracą w kołach naukowych. Bardzo ceniłem jej zdanie i kilka dni po rozpoczęciu roku akademickiego poszedłem na spotkanie rekrutacyjne Koła naszej Kliniki. Na tym spotkaniu odbywał się test wstępny, a ja byłem jeszcze przed zajęciami z anatomii i kompletnie nic nie wiedziałem. Mimo tego, udało mi się jakoś zaliczyć ten test i przejść pozytywnie proces rekrutacyjny! (śmiech)
- Pamięta Pan Profesor swoją pierwszą operację, przy której asystował?
Pod koniec października tego samego roku byłem na dyżurze w Klinice i trafił się pacjent z tętniakiem aorty brzusznej operowany przez chirurgów z Kliniki z IV piętra (przyp.red. Klinika Chirurgii Ogólnej, Naczyniowej i Transplantacyjnej). Oczywiście – w trakcie zabiegu jako student byłem pytany przez chirurga z zakresu anatomii jamy brzusznej. Pamiętam, jak wskazał sieć większą i zapytał, co to jest. Odpowiedziałem, że nie mam pojęcia no i tak to się wszystko zaczęło.

- Domyślam się, że z każdą kolejną operacją czy kolejnym rokiem studiów – miał Pan Profesor coraz większą wiedzę.
Tak, w chirurgii, żeby poszerzać swoje horyzonty i zakres umiejętności, trzeba „robić coraz więcej”. Jest oczywiście moment – taki szklany sufit – w którym nie można zrobić więcej jako student – np. nie można samemu zoperować pacjenta. Na studiach można nauczyć się szyć i opatrzyć się ze wszystkimi strukturami jamy brzusznej. Wiadomo – może to budzić frustrację, bo jest to długi okres oczekiwania na samodzielność. Po drugim, trzecim czy szóstym roku asystowania już by się chciało zrobić chociaż wyrostek czy wyciąć pierwszy pęcherzyk żółciowy. To, co pozwoliło mi rozwijać się dalej, to nie tylko asystowanie na operacjach, ale także ostre dyżury na izbie przyjęć. Tam jako student mogłem uczestniczyć, a często wykonywać procedury takie jak zeszycie ran, nacięcie ropni, zaopatrywanie krwawień czy usuwanie wrośniętych paznokci. Nie mniej ważny był udział w ustalaniu rozpoznania i ustalaniu wskazań do leczenia operacyjnego. To doświadczenie dało mi bardzo dużo i zdecydowanie ułatwiło mi start młodego lekarza rezydenta chirurgii.
- W takim razie asystował Pan Profesor w dziesiątkach operacji już na studiach?
Myślę, że raczej w setkach! (śmiech) Na pierwszym i drugim roku plan studiów nie był ułożony ściśle od rana i część zajęć odbywała się popołudniami, co pozwalało mi w zasadzie codziennie być w Klinice i codziennie „myć” się do operacji. A więc asystowałem przez całe 6 lat studiów. Później zacząłem asystować przy transplantacjach. Chirurgia jest bardzo zhierarchizowaną gałęzią medycyny, zwłaszcza chirurgia transplantacyjna. Zasad jest bardzo dużo, ale przez to mieliśmy też ścisłe zasady pracy w kole naukowym. Było tak, że nie tylko lekarze mieli dyżury pod telefonem, ale również my – studenci mieliśmy ułożony grafik by w razie transplantacji po prostu przyjechać do Kliniki na operację.
- Praca w kole naukowym to także początki pracy naukowej.
Ja swoje pierwsze kroki naukowe zacząłem od zbierania danych – historii chorób pacjentów. To trwało mniej więcej dwa lata - chodziłem i zastanawiałem się, czy ktoś w Klinice nie potrzebuje pomocy w pracy naukowej, bo ja mam czas i mogę przyjść zebrać dane. Wbrew pozorom wspomogło mnie to także klinicznie, bo po zobaczeniu tysiąca czy dwóch tysięcy historii chorób niejako uczyłem się postępowania z poszczególnymi pacjentami. Potem myślałem co zrobić, aby samemu przygotować pomysł na jakąś pracę.
- I jak to się dalej potoczyło?
Zacząłem od abstraktów i prezentowania prac na konferencjach studenckich. Postanowiłem się uczyć dość intensywnie statystyki i metodologii badań – pomógł mi w tym dr Zbigniew Lewandowski z Zakładu Epidemiologii, z którym poznałem się bodajże na drugim roku studiów na zajęciach. Przychodziłem do niego i mówiłem jakie dane posiadam i co chciałbym potencjalnie uzyskać. W zakładzie u dr. Lewandowskiego spędziłem niezliczoną liczbę wieczorów, rozmawiając o statystyce i opracowując już później swoje dane. Na szczęście miałem solidne podstawy matematyczne, które wyniosłem z klasy matematyczno-eksperymentalnej w moim liceum. Na trzecim roku studiów wpadłem na swój pierwszy pomysł. Napisałem artykuł i poszedłem z nim do Kierownika Kliniki prof. Krawczyka. Pamiętam do dzisiaj, że nie do końca wzbudziło to ciepłe uczucia u moich obecnych kolegów - przychodzi student, „bierze” sobie historie chorób i pisze publikacje, a przecież to oni tych chorych operowali. Ja stoję na stanowisku, że my chirurdzy operujemy, ale czym innym jest praca naukowa i opracowanie danych do publikacji. Dzisiaj – kiedy jestem z drugiej strony barykady – wszystkim studentom pracującym w kole naukowym Kliniki mówię, że to oni powinni samodzielnie wpaść na pomysł i zebrać dane, aby potem przyjść do nas z projektem artykułu. Szlifujemy taki artykuł i to później studenci jako inicjatorzy i autorzy pracy są jej pierwszymi autorami w publikacji. Oczywiście, tak jak wcześniej, studenci zaczynają swoją przygodę naukową w najbardziej przyziemny ze sposobów – poszukują danych w historiach chorób. Po tym etapie pojawiają się pierwsze spojrzenia na prowadzenie pracy naukowej.
- To podejście Pana Profesora to efekt własnych doświadczeń?
Uważam, że dzisiaj jest już trochę inaczej i nastąpiła pewna zmiana mentalności. Każdy student jest mile widziany, a ja stoję na stanowisku, że jeśli ktoś chce pracować, to trzeba go jak najbardziej zachęcać i nagradzać. Dziś coraz mniej medyków wybiera chirurgię, w której pracuje się i klinicznie i naukowo, a przecież i to i to jest bardzo ważne! Rozwój naukowy napędza rozwój kliniczny i zawodowy. Takie podejście jest w najlepszych ośrodkach akademickich na świecie i jest to powszechne stwierdzenie wielu profesorów chirurgii z tychże ośrodków: jeśli nie publikujesz, a choćbyś najlepiej operował – to w zasadzie cię nie ma w świecie chirurgicznym. Jeśli ktoś coś robi fantastycznie i zasługuje to na uznanie, to powinien to skonfrontować ze środowiskiem zewnętrznym i podzielić się tym, co osiągnął. Tak staram się pracować i dalej poświęcać swój wolny czas na pracę naukową.
- A jak się skończyła historia tego pierwszego artykułu Pana Profesora?
Tematem pracy były jatrogenne uszkodzenia narządów i struktur jamy brzusznej podczas resekcji wątroby. Zebrałem ponad tysiąc resekcji wątroby wykonanych w Klinice i opisałem, co i jak często było uszkodzone podczas zabiegów. Tę pracę właśnie wydrukowałem i pokazałem prof. Krawczykowi. Pan Profesor przeczytał ją i powiedział, że to fantastyczny materiał. Byłem z tego powodu bardzo szczęśliwy i dumny, jednak do pełnej satysfakcji brakowało jeszcze oficjalnej publikacji. Wysłałem artykuł do jednego czasopisma, w którym go odrzucili. Potem do drugiego, trzeciego i czwartego… aż w końcu bodajże przy szóstym albo siódmym podejściu, kolejne czasopismo przyjęło moją pracę do publikacji. Tak się złożyło, że było to dość wysoko punktowane czasopismo, wobec czego ciąg pouczających porażek zakończył się sukcesem. Gdzieś od tego momentu zacząłem jeszcze bardziej poświęcać się pracy w kole i praktycznie większość swojego wolnego czasu spędzałem w Klinice bądź przygotowując publikacje.
- W 2012 roku ukończył Pan Profesor studia, a w 2013 obronił doktorat. Pracował już Pan nad nim w okresie studiów?
Wydaje mi się, że chwilę przed zakończeniem studiów poszedłem do prof. Krawczyka z pomysłem na pracę doktorską. Pod koniec szóstego roku uzyskałem akceptację, a gdzieś tuż po zakończeniu studiów napisałem rozprawę doktorską i oddałem ją prof. Krawczykowi na początku stażu. Proces poprawek trwał jeszcze chwilę, no i potem otworzyłem przewód doktorski i udało mi się obronić doktorat w kwietniu 2013 roku.
- Była to praca dotycząca stężenia alfa-fetoproteiny a ryzyka nawrotu raka wątrobowokomórkowego (HCC) po przeszczepach. I jakie były jej wnioski?
Tak jest. Chcieliśmy uzyskać odpowiedź na pytanie: kogo możemy zakwalifikować do przeszczepienia wątroby. Wiemy, że transplantacja wątroby jest najlepszą metodą leczenia u chorych z HCC czy nowotworami ograniczonymi do wątroby. Wtedy – przez wiele lat obowiązywały tzw. kryteria mediolańskie oparte na liczbie i wielkości guzów. Te kryteria wskazywały nam, kiedy z tej transplantacji trzeba zrezygnować ze względu na zbyt duże ryzyko nawrotu choroby. Okazało się, że dodając taki czynnik, jak stężenie wspomnianej alfa-fetoproteiny, możemy dodatkowo ocenić nie tylko stopień zaawansowania choroby nowotworowej, ale także biologię guza. W ten sposób możemy wybrać chorych z większymi bądź liczniejszymi guzami, którzy mają wręcz niższe ryzyko od chorych spełniających kryteria mediolańskie, czyli poszerzyć populację pacjentów, którym można pomóc dokonując transplantacji wątroby. Teraz tak naprawdę w większości ośrodków chirurgicznych na świecie standardem jest ocena różnych parametrów morfologicznych guzów razem ze stężeniem alfa-fetoproteiny.
- Trzy lata później habilitacja, a w 2020 roku tytuł profesora nauk medycznych odebrany z rąk Prezydenta. W wieku 33 lat został Pan profesorem – jeśli się nie mylę, najmłodszym profesorem medycyny w Polsce!
Tak też mi się wydaje (śmiech).
- Czy koleżanki i koledzy nie przychodzą do Pana zapytać o tę receptę na tytuł profesora?
Czasami, pamiętam, że działo się to głównie chwilę po tym jak zostałem profesorem. Miałem takie rozmowy, ale teraz już chyba koleżanki i koledzy się przyzwyczaili, że mam taki tytuł i nie pytają.
- A jak kontakt ze współpracownikami z Kliniki? Bardzo szybka droga – chwilę temu student i młody lekarz rezydent, a dziś profesor.
Chirurgia jest bardzo konserwatywną dziedziną i to wzbudzało bardzo różne emocje. Natomiast do mojej świadomości bardziej przebili się ludzie, którzy mi pomogli i umożliwili mi dalszy rozwój chirurgiczny i pozwolili, aby za rozwojem naukowym nastąpił także rozwój zawodowy. To wcale nie jest takie oczywiste. Dzisiaj dzięki nim jestem operatorem podczas transplantacji wątroby i jestem im za to bardzo wdzięczny, bo ja też czułem przez długi czas, że muszę udowadniać swoje umiejętności chirurgiczne. Bardzo przeżywałem powikłania pooperacyjne, które są przecież wpisane w nasz zawód. To był ciężki okres – nauki operatywy i szybkiego rozwoju zawodowego. Wymaga to dużo samozaparcia.

- To teraz dwa słowa o pracy chirurga. Chirurgia wątroby jest pewnie jedną z trudniejszych technicznie ścieżek chirurgicznych.
Fantastycznie jest być chirurgiem! Zawsze marzyłem o tym, aby dojść do takiego poziomu operatywy, który pozwala na wykonywanie tych wszystkich operacji chirurgii wątroby. Mam także swój mały sukces, bo udało mi się wprowadzić w klinice technikę laparoskopową do naszych największych operacji. Początki nie były łatwe, ale okazało się, że to czego nie wyobrażaliśmy sobie jeszcze kilka lat temu – dziś jest na wyciągnięcie ręki. Nie ma teraz w zasadzie operacji oprócz przeszczepu, której nie próbujemy albo nie robimy techniką laparoskopową. To daje dużo satysfakcji, a inspirowali mnie do działania kierownicy klinik ze Stanów Zjednoczonych, których słuchałem na kongresach międzynarodowych i wspominali, że po trzydziestce zostawali szefami oddziałów i rozwijali się już w takim wieku. Ja sam, jeszcze parę lat temu uważałem, że wykonanie np. prawostronnej poszerzonej hemihepatektomii laparoskopowo jest praktycznie niemożliwe i bezsensowne, a teraz takie operacje wykonuję regularnie.
- Bycie chirurgiem, a szczególnie transplantologiem, to na pewno nie praca etatowa w godzinach 8-15.
Jesteśmy w zasadzie dostępni cały czas. Jest to oczywiście ogromne obciążenie dla życia prywatnego. Zdarzają się czasem dwie-trzy transplantacje dziennie i wtedy operujemy niezależnie od wcześniejszych planów na dany dzień. Drugim elementem jest także opieka pooperacyjna nad pacjentami. W sytuacji, gdy mój chory krwawi po przeszczepieniu wątroby, to ja do niego przyjeżdżam i wykonuję reoperację. Wykonując kilkanaście-kilkadziesiąt operacji miesięcznie jesteśmy niejako narażeni na ryzyko, że zadzwonią do nas z Kliniki, że coś się dzieje z pacjentem i trzeba przyjechać do szpitala. Z jednej strony to nagroda i przywilej, że możemy robić to co lubimy, a z drugiej strony ponosimy koszty, kiedy cierpi na tym czas dla rodziny czy przyjaciół.
- Są pacjenci którzy zapadli panu w pamięci?
Bardzo dużo jest takich chorych. Najbardziej chyba zapamiętałem ojca małych dziewczynek, który wymagał dużych operacji, miał nawroty, a jego żona zmarła rok wcześniej z powodu nowotworu. Perspektywa ciężkiej sytuacji rodzinnej i tych czynników pozamedycznych jest istotna i do dzisiaj pamiętam, jak ten pacjent się nazywa.
- Chirurgia to nie tylko sukcesy, ale i porażki, które są wpisane w ten zawód. Mierzył się Pan Profesor z takimi sytuacjami, kiedy są powikłania a operacja nie przebiega zgodnie z planem?
Jest to trudne doświadczenie. Staramy się zawsze, aby operacja się udała. Oczywiście, kluczem do sukcesu jest brak powikłań, które niestety się zdarzają. Każde powikłanie przeżywa się tak samo, a chirurgia uczy nas pokory – bo kiedy myślimy, że już wszystko robimy idealnie to przychodzi nam zmierzyć się z ciężkim powikłaniem.
- Za swoje prace naukowe, ale i pionierskie operacje otrzymał Pan Profesor wiele nagród. Co by Pan Profesor poradził młodym medykom, którzy będą czytali ten wywiad – jak odnaleźć się w tym świecie naukowo-klinicznym?
Trzeba jak najwięcej czytać i angażować się we wszystkie aktywności kliniczne, które są dla nas dostępne. Najlepiej jak najwcześniej – już od początku studiów – i w jak największym wymiarze. Krew, pot i łzy! (śmiech) Warto także wybrać mentorów, którzy nam pomogą i poświęcą cząstkę siebie, by nam pomóc czy nauczyć tego „rzemiosła” danej specjalizacji.
- Na koniec, ma Pan Profesor jeszcze jakieś niezrealizowane marzenia?
Jak każdy, mam swoje marzenia – te mniejsze i większe. To, co teraz chciałbym wprowadzić, to chirurgię robotową w chirugii wątroby. Nie wiem, czy to się uda i czy dostaniemy na to pieniądze. Podjąłem starania o dofinansowanie, więc zobaczymy, co będzie dalej. Resztę marzeń zostawiam dla siebie!
- Serdecznie dziękuję Panu Profesorowi za rozmowę!
Ja również dziękuję, a czytelnikom Remedium-a życzę wszystkiego dobrego na drodze zawodowej!
Wywiad przeprowadził Piotr Nawrot