Medyczna rewia mody - to co życiu daje smaczek
Przemysł reklamowy prześciga się w wynajdywaniu coraz to nowszych rozwiązań umożliwiających jeszcze bardziej skuteczną sprzedaż promowanego produktu. Codziennie jesteśmy bombardowani kakofonią reklam od gazet po nowoczesne media społecznościowe. Ten zmasowany ostrzał nie oszczędza medycznego światka. Z drugiej strony cały koncept promowania wyrobów medycznych opiera się na schemacie równie wiekowym, co obchodząca ostatnio platynowy jubileusz królowa Elżbieta. Producenci zadają sobie wyłącznie trud posadzenia za biurkiem lekarzopodobnej kreatury, która ma za cel wynieść nowy syropek czy pigułki do miana współczesnego panaceum. Jednak co przemawia za niemal natychmiastowym utożsamieniem aktora z lekarzem i jego autorytetem? To raczej nie rysy twarzy, przebijająca się ponad ciemne włosy srebrzysta siwizna czy styl mowy. Aby przeobrazić dowolną postać w doktora, wystarczy odziać go w jeden charakterystyczny atrybut, mianowicie śnieżnobiały kitel.
Niewiele grup zawodowych może pochwalić się tak charakterystycznym ubiorem. Z fartuchem musimy zakolegować się już na samym wejściu w medyczny świat - od I roku studiów. Posiadanie białego, schludnego, najlepiej wyprasowanego kitla było wymogiem wzięcia udziału m.in. w zajęciach anatomii, czy chemii. Czasami nawet, prócz roli ozdobnej, dzielnie spełniał on swoją funkcję ochronną, przyjmując na siebie najcięższe zabrudzenia. Wkraczając z biegiem lat w coraz bardziej kliniczną część zawodu, lekarski fartuch był notorycznie wypierany z obiegu na rzecz tzw. “scrubsów”. Wygoda i komfort tego rozwiązania sprawiły, że znalazł on uznanie od rezydentów po adiunktów, pozostawiając niejednokrotnie wyłącznie profesorów, których upór w noszeniu kitla wynika pośrednio z konieczności posiadania pod nim eleganckiej warstwy ubioru.
Dołącz do dyskusji
Polecane artykuły