Vademecum
Przygotowanie do studiów medycznych
Kierunek lekarski - jak wyglądają studia (przedmioty przedkliniczne cz. 1)

Kierunek lekarski - jak wyglądają studia (przedmioty przedkliniczne cz. 1)

Zapisuję
Zapisz
Zapisane

Niniejszy tekst jest częścią serii artykułów opisujących pobieżnie wszystkie ważniejsze przedmioty zawarte w programie studiów kierunku lekarskiego. Zebrane są one w dwie kategorie: nauki podstawowe i przedmioty kliniczne, na których ma się już realny kontakt z pacjentem. Tekst powstał na podstawie wrażeń własnych autora i szeroko zakrojonego wywiadu wśród studentów i absolwentów wszystkich polskich uczelni medycznych. Ma na celu przybliżenie maturzystom zainteresowanych medycyną i studentom przebiegu studiów, by mogli świadomie podjąć tę jakże masochistyczną decyzję o zostaniu lekarzem.

Przedmioty Przedkliniczne część I:

Anatomia

Wprowadzenie, królowa medycyny, setki godzin w książkach i atlasach. Po co to wszystko? Żeby wiedzieć, że jak pacjent przywalił głową o krawężnik, to w środku jest mózg. Ewentualnie, jak starszy Pan mówi, że go kłuje za mostkiem, to przychodzi mi na myśl serce. Ile pamiętacie po studiach z anatomii? Bo ja same podstawy i jako, że nie zostanę chirurgiem to… w zupełności mi to wystarcza. Zastanawiam się, po co wymagano tych wszystkich części narządów, wyrostków, nazwisk, szczegółowego przebiegu każdego nerwu. Póki co obserwując kolegów chirurgów, którzy w trakcie zabiegu na nerw mówią „jakiś farfocel, weź to zabierz”, wydaje mi się, że z całej tej anatomii wystarczyła by tylko porządnie zrobiona topografia. Uczymy się tych setek nazw i łacińskich wierszyków (te zaliczenia i egzaminy w całości po łacinie, magia…). Jedyny sensowny powód takiego stanu rzeczy, jaki mi się nasuwa na myśl, to to, że tak uczyli się nasi profesorowie. Jak już wiemy, w medycynie młodsi muszą mieć dokładnie tak samo przerąbane, jak starsi mieli 50 lat temu. Tak już chyba zostanie na wieki wieków. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że preparowanie zwłok (osobiście uważam te osoby za wielce zasłużone i należy im się taki sam szacunek jak dawcom organów) to jedne z najlepiej spędzonych ćwiczeń praktycznych. Jako smark na pierwszym roku jeszcze nie rozumiałem, czemu asystenci mówili „preparujcie do woli, bo jeśli nie zostaniecie chirurgami, może być to ostatni raz w życiu, gdy trzymacie w dłoni skalpel i możecie coś zrobić po swojemu”. Absolutny elementarz medycyny, ale przez ogromny nawał zbędnego materiału wynosi się z niej na później bardzo, ale to bardzo niewiele.

Angielski

Po liceum i zdanej maturze wszystkim wydaje się, że umieją ten język co najmniej w stopniu komunikatywnym. Potem pojawiają się ćwiczenia i trzeba się dogadać z pacjentem, używając specjalistycznego słownictwa. Nagle okazuje się, że nie jest się już aż takim kozakiem, jak się wszystkim wydawało. Przedmiot na którym usiłowano nas czegoś nauczyć, a że jest to niezbędnik medycyny, to nawet najgorzej prowadzone ćwiczenia powodują, że musisz sam posiedzieć nad słówkami. Równie niezbędne co anatomia. Zwłaszcza, jak po stażu zaczynasz patrzeć, gdzie by tu za granicą zrobić specjalizację i czego od Ciebie wymagają.

Biochemia/Chemia/Biologia molekularna

Zawsze byłem wielkim fanem chemii, nauka jej w liceum była bezwysiłkowa i przyjemna. Potem jednak człowiek wyląduje na medycynie i dowiaduje się, że „prawdziwa nauka chemii wg PMS”, to wkuwanie całych szlaków przemian na pamięć wraz z wzorami. Z działów, których nazw nie umiem już nawet powtórzyć. Znacie ten dowcip? „Przykro mi, nie umiem Pana wyleczyć, ale mogę Panu rozrysować Cykl Krebsa”. To chyba najlepszy komentarz do tego przedmiotu jak i naszych studiów. Tak naprawdę cały przedmiot mógłby się ograniczyć do przemian sterydów, cukrzycy, witamin i podstawowych szlaków metabolicznych, które są podstawą najczęstszych chorób i zaburzeń. Same ćwiczenia z racji 45 minutowych przerw na „krew się musi odwirować” zajęły druge miejsce tuż za Histologią (o niej później) w konkursie na najbardziej integrujące studentów ćwiczenia na kilku uczelniach.

Biofizyka

Do końca życia nie zrozumiem, po co w zawodzie lekarza obliczanie oporu prądu, czy z czego jest zrobiona kula o średnicy 12mm, jeśli pływa w oleju o gęstości x. Przedmiot który ma tak genialne zastosowania (okulistyka, usg, rtg, MRI, PETy, endoskopia, chirurgia, ablacje, EKG i setki innych rzeczy) i mający perspektywy bycia fantastycznym przygotowaniem teoretyczno/praktycznym do zawodu, w istocie jest na większości wydziałów izbą tortur z kalkulatorem i wzorami w roli głównej. Z tym przedmiotem jest jak z Polską reprezentacją przed każdym Euro/Mundialem – wielkie nadzieje, a wychodzi jak zwykle.

Biologia medyczna

Tematyczny worek bez dna, w który na każdej uczelni wpycha się to, czym akurat zajmuje się kierownik katedry, pod którą podpadają ćwiczenia. Takie przedłużenie liceum, żeby pierwszoroczniak nie zszedł na zawał po anatomii. Na jednych uczelniach przedmiot skupia się na jadowitych i trujących organizmach, na innych jest praktycznie samą parazytologią, na jeszcze innych wstępem do genetyki i mikrobiologii. Tak właściwie mogło by go wcale nie być i nikt by tego nie zauważył.

Diagnostyka laboratoryjna

Chyba najważniejszy po Fizjologii przedmiot przedkliniczny, w którym uczymy się tak naprawdę podstaw fachu. Wszyscy na niego kręcą nosem, bo wartości, bo trudny, bo pamięciówka, bo asystenci mówią nam, że lekarski to debile, a analityka medyczna to już to wszystko umie, a będzie zarabiać mniej niż my. Zakujcie, zdajcie i zapomnijcie, wartości wam nie będą potrzebne, bo te są już standardowo podane na wynikach laboratoryjnych. Najważniejsze, żebyście kojarzyli co jest jakie przy jakim stanie chorobowym. Bez diagnostyki ani rusz, więc nie można sobie pozwolić na zignorowanie tego przedmiotu.

Etyka Lekarska

Eutanazja czy nie eutanazja, oto jest pytanie. Przedmiot, który składa się z analizy kodeksu etyki lekarskiej i… pewnie w założeniu z czegoś jeszcze, ale nie ma to znaczenia, bo w tym momencie zawsze znajdzie się jeden student, który rzuci temat eutanazji i aborcji, przez co nigdy chyba nie zrealizowano programu tych zajęć w całości na ani jednej z polskich uczelni medycznych. Dyskusja w teorii wykształconych i podobno elitarnych ludzi szybko zmienia się w piękny flamewar, nad którym nikt nie panuje. Przedmiot warty odbycia, choćby po to by wiedzieć do kogo w razie życiowego dramatu nie wysyłać zgwałconej córki, bo zamiast pomocy dostanie wodę święconą. Ostatecznie podobno można się na nim dowiedzieć, gdzie jest ta legendarna piekarnia, gdzie można chleb opłacić powołaniem.

Farmakologia i toksykologia / Farmakologia kliniczna

Nic nie przydaje się w pracy lekarza tak, jak wiedza o lekach już wycofanych, historycznych i nie stosowanych w PL/EU (zależnie czy uczycie się z podręcznika niemieckiego czy amerykańskiego). Jak po farmakologii zerkniecie w pharmindex to okaże się, że 50% leków, które znacie z zajęć jest nie do kupienia, albo już się ich nie stosuje, ewentualnie ma więcej skutków ubocznych niż chemioterapia. Polecam pójść na jakiś egzamin kliniczny i napisać leczenie wg. katedr farmakologii. Macie wtedy gratis pewne plany na wrzesień.

Fizjologia człowieka

Coś, co mogę w 100% pochwalić i powiedzieć: “tak, to jest to”! Najważniejszy przedmiot teoretyczny na medycynie. Czemu ma tyle samo godzin, co biochemia czy histologia, to nie wiedzą najstarsi górale. Serio, tyle samo czasu potrzeba na zrozumienie jak działa serce i na to jak wygląda mięsień sercowy pod mikroskopem?! Na ćwiczeniach albo filmy, albo ćwiczenia na sobie, albo dość ciekawe prezentacje. Nawet jeśli asystenci są postrachami, to sam przedmiot da radę przeżyć. Pierwszy tak duży plus dla medycyny za Fizjologię.

Genetyka/genetyka kliniczna

Największą tragedią tych zajęć, jest to, że najczęściej są one prowadzone nie przez lekarzy, a genetyków, biotechnologów i inne osoby wykształcone z genetyki, ale nie mające za wiele wspólnego z pracą lekarza. Doprowadza to do tego, że uczymy się o setkach chorób genetycznych włącznie z umiejscowieniem wady w genomie wraz z toną innych, niekoniecznie potrzebnych w pracy informacji. Jak przyjdzie co do czego, to i tak najpewniej nie skierujemy osoby z taką chorobą do poradni na badanie genetyczne. Dlaczego? Bo nie rozpoznamy charakterystycznych objawów. Nie oglądamy zdjęć, filmów, materiałów praktycznych, a jedynie setki textwalli z objawami, które po 10 chorobie zaczynają się zlewać w jedno. Naprawę ktoś uważa, że bez zobaczenia choć 1 zdjęcia płetwiastej szyi, po samym przeczytaniu o niej rozpoznamy to w poradni?! Zamiast dowiedzieć się do czego konkretnie w medycynie jest PCR, westernblot itd., uczymy się jak dokładnie przebiega ten proces. Szkoda, że nauka odczynników na pamięć była dla chętnych, część studentów by się spełniła. Nadal nie rozumiejąc do jakiej choroby i jakiego badania jaką drogę diagnostyki wybrać. Przy obecnym stanie wiedzy jest to tak naprawdę podstawa ponad połowy medycyny, a my zamiast skupiać się na ważnych rzeczach musimy umieć wszystko. I na koniec umiemy niewiele.

Higiena i epidemiologia

Przedmiot, który walczy ze Zdrowiem Publicznym i tym podobnymi “humanistycznymi” potworkami o tytuł najbardziej rakotwórczych zajęć na całej medycynie. Warto w zawodzie lekarza wiedzieć „na jakiej wysokości od podłogi powinno być zamontowane okno, jak zmierzyć prędkość przepływu powietrza w wentylacji w łazience, jak mocne światło daje świeca woskowa, albo jaki hałas emituje startujący odrzutowiec jednosilnikowy”. Przedmiot, który w drastyczny sposób odziera film “Epidemia” z otoczki thrillera bezlitośnie pokazując, że epidemiolog to najnudniejszy lekarz świata.

Histologia z Cytofizjologią. Embriologia

Nazwa tego przedmiotu ciągnie się tak samo, jak ćwiczenia z niego. Obejrzenie tkanek pod mikroskopem, przerysowanie ich kredkami w czasach, gdy każdy mógłby sobie cyknąć ich fotkę telefonem i mieć idealny obraz prawidłowej tkanki to coś, co tylko PMS mogła wymyślić. Daję słowo, że kumpel rysował na pałę, bez oglądania kilka takich kolorowych placków, a asystent przechodząc obok mówił, że ładnie odwzorowane, ale jeszcze by dodał różowego. Zajęcia uwielbiane przez studentów, bo to wszystko robią w godzinę, a pozostałe 3-4 godziny przeznaczają na integrację, plotki i uczenie się innych przedmiotów. A sam przedmiot niestety, ale w sporej części materiału (setki nazw receptorów, białek, ligandów, przyczepów itd) do niczego niepotrzebny. Nawet do patomorfologii.

Historia medycyny

Pierwszy z przedmiotów “pomocy międzyuczelnianej” (wyjaśnienie znaczenia przy kolejnych przedmiotach) Wg niektórych dr n. med. jest również doktorem filozofii, ponieważ kiedyś gdzieś tak było. Więc przyszłych lekarzy trzeba wyedukować na wielu płaszczyznach, m.in historycznej. Jako, że jestem fanem historii, a do tego uważam, że wykształcenie wyższe wymaga odrobiny ogłady i nie bycia ignorantem w podstawowych dziedzinach wiedzy, to w ogólnym zarysie jestem za tym przedmiotem. Niestety jest realizowany w formie powodujących totalną anestezję textwallowych prezentacji składających się z samych dat. Takim nie oprą się nawet ludzie po 3 kawach i energetyku.

Nie zgadzasz się z moim opisem? Na Twoich zajęciach było zupełnie inaczej? A może dokładnie tak, jak to opisałem? Daj o tym znać w komentarzach! Kolejne części serii opisujące kolejne przedmioty będą publikowane co tydzień w czwartek. Jeśli nie chcesz przegapić kolejnego odcinka, zapisz się do newslettera i/lub śledź fanpage Remedium!

Chcesz zobaczyć wszystkie artykuły z tej serii?

autor: K.L.